Pogorszenie warunków świadczenia usługi przez Instagram zbiegło się z dyskusją o upadku mediów. Część dyskutantów wyrażała tam nadzieję, iż skoro istnieją ludzie, którzy woleliby czytać jakościowe dziennikarstwo niż portale o majtkach Dody, to ktoś w końcu stworzy dla nich alternatywę opartą o mikropłatności.
Serwisy społecznościowe to interesujący kontrprzykład. Z pewnością nie jestem jedyną osobą, która chciałaby płacić abonament za alternatywę dla Twittera czy Gmaila, ale z rozsądną polityką prywatności i bez reklam.
Świadczy o tym choćby popularność łańcuszka „In response to the new Facebook guidelines…”. Ludzie, którzy go przeklejali na fejsie – a było ich naprawdę sporo – pokazali dwie rzeczy.
Po pierwsze – iż nie rozumieją tego, jakie prawa przekazali fejsowi. Po drugie – iż mają ogólną świadomość, iż przekazali ich zbyt dużo i sprawia im to dyskomfort. I pewnie gdyby mieli możliwość płacenia paru euro za lepszą społecznościówkę, to by płacili.
Na papierze można naszkicować plan biznesowy dla lepszego fejsa, lepszego gugla czy lepszego twittera i pokazać, iż to by się bilansowało dla tego tłumu niezadowolonych przy opłacie, która prawdopodobnie byłaby fistaszkowa, typu parę euro miesięcznie.
Tylko iż wszyscy wiemy, iż taka alternatywa nigdy nie powstanie. To kapitalizm. „Beznadziejne ale darmowe” zawsze wygra z „dobre ale płatne, choćby symbolicznie”. Dlatego portale o majtkach Dody zastąpią jakościowe dziennikarstwo i dlatego nigdy nie będzie „lepszego fejsa”.
Fascynujące jest natomiast obserwowanie tego, jak korporacje ukrywają beznadziejność swojej oferty pijarowymi zabiegami, na które ludzie tacy jak Jaś Kapela nabierają się z dziecinnym entuzjazmem. Przykładem rzekome ustępstwa Instagramu.
W zmianie licencji Instagramu najbardziej skandaliczne było tak naprawdę pojawienie się dwóch nowych słów: „transferable, sub-licensable”. Na starych zasadach Instagram zgadzał się nie eksplotować zdjęć „outside the Instagram Services”. W nowych warunkach to ograniczenie znika, za to pojawia się prawo do przekazywania zdjęć komukolwiek bądź.
Pijarowy kryzys Instagram postanowił rozegrać metodą na zająca – czyli podzieleniem całej afery na segmenty i skupienie całej uwagi tylko na stosunkowo najwygodniejszym (dla odwrócenia od kluczowego).
W tym wypadku skupili się na kwestii reklamy pokazywanej użytkownikom Instagrama. W uspokajającym komunikacie
nie ma ani słowa o licencji. To znaczy, iż tutaj nie zamierzają ustąpić, za to bardzo chcą, żeby już o tym więcej nie gadano.
Podobną licencję ma Facebook. Różnica polega jednak na tym, iż Instagram dla wielu ludzi stał się funkcjonalnym zamiennikiem idiotenkamery. Przestali robić zdjęcia czymkolwiek innym.
Instagramem robią więc zdjęcia z wakacji, zdjęcia z imprez, zdjęcia z jasełek w przedszkolu i prawdopodobnie w to święto przesilenia słonecznego Instagram dostanie miliony zdjęć w rodzaju „dziadek w stroju Świętego Mikołaja” albo „junior rozpakowujący klocki lego”.
Świat reklamy ciągle potrzebuje zdjęć typu „smutne dziecko”, „uśmiechnięty staruszek”, „grupa młodych ludzi na wakacjach”. I często potrzebuje ich tanio i na wczoraj, co wyklucza zaaranżowanie sesji z wynajętymi modelami.
W tej sytuacji kupuje się tematycznie określone zdjęcia („grupa sympatycznych młodych ludzi o wyglądzie miejskich profesjonalistów”) w agencjach stokowych. Tak właśnie Natalia Siwiec została twarzą kremu do bielenia sromu i odbytu.
Razem z pojawieniem się w licencji słów „transferable, sub-licensable”, Instagram staje się największą stokową agencją świata. Twoja dziewczyna może być następną twarzą kremu do odbytu, Twoi rodzice twarzą czopków na hemoroidy, a choćby Twoje dziecko twarzą kampanii społecznej „pomóż ofiarom pedofilii (bo cykniesz Instagramem słitaśną focię „junior zasmucony”).
Tak, wszystko to może też robić Facebook, ale Facebook nie stał się jeszcze domyślnym narzędziem robienia, obróbki i przechowywania zdjęć dla tak dużej grupy ludzi. Nie, jeszcze prawdopodobnie nie zaczął tego robić. Ale Facebook (już) i Instagram (w przyszłości) MOGĄ to robić.
Nie wyjaśniają, po co im tak daleko idący zapis. Zamiast tego uspokajają „nie mamy intencji sprzedawania waszych zdjęć”. Ale fotki na twarz odbytu nie trzeba kupować, wystarczy (przetransferowana sub-) licencja.
Na temat licencji Instagram milczy (podobnie jak Facebook). To znaczy, iż nie ma się czego bać. To kapitalistyczna korporacja, one chcą tylko naszego dobra. To jasne jak odbyt wybielony kremem.