Wszystko szło doskonale, aż nagle się pojawiła

newsempire24.com 1 tydzień temu

Wszystko było idealne, dopóki nie wróciła.
– Co ty tu robisz? – Magdalena niemal wylała kawę z filiżanki, widząc na progu znajomą sylwetkę.
– Cześć, mała, – uśmiechnęła się Katarzyna, odgarniając niesforną falę włosów na bok. – Słodziutko?
– Ty… Ty w Ameryce… – Magdalena czuła, jak skręca jej się żołądek. – Osiem lat temu poszłaś, powiedziałaś, iż nigdy…
– Plany się zmieniają – wzruszyła ramionami Katarzyna, wchodząc wprost w przebiciu, i delikatnie odgarnęła Magdalenin rączek. – Możesz mnie wpuścić, czy mam czekać na klatce?
Magdalena cofnęła się. Osiem lat cichej, uporządkowanej otoczki, domowej pokoje, zorganizowanej bezpieczności. Katarzyna spojrzała na mieszkanie, które kiedyś dzieliły.
– Nieźle sobie poszło – kiwnęła głową, przyglądając się nowej meblarce. – Pamiętasz, jak jako dzieciaki marzyłyśmy, żeby zetrzeć te przerażające kwiaty z tapet?
– Pamiętam – szepnęła Magdalena. – Kasiunia, co się dzieje? Dlaczego tu jesteś?
– A dlaczego bym nie mogła odwiedzić siostry? – Katarzyna zdjęła płaszcz z krzesła i lekko poruszyła się w stronę okienka. – Widok się nie zmienił. Te same bloki, ten sam dworzec z karabinami niebieskich papierosów.
Magdalena postawiła filiżankę na stoliku. Ręce wciąż drżały, choć próbowała ukryć to pod spokojem. Katarzyna wyglądała tak samo, jak przed wiekami – tylko włosy się wydłużyły, a w jej oczach widniała zmęczona mgła.
– Z kim własnie jesteś? – zapytała Katarzyna, zerkając na obrączkę Magdaleniny.
– Z Tadkiem. Przypominasz mu się? Starszy sąsiadek z parku.
– Tadusz Nowak? – podniosła brew Katarzyna. – Ten, który każeł piąć bajdermanowskie wiersze?
– Dokładnie ten.
– Ciekawe. A dzieci masz?
– Syn. Jakub. Ma siedem lat.
Katarzyna kiwnęła głową, ale coś w jej spojrzeniu zgasło. Magdalena od razu rozpoznała ten wzrok – taki, który zawsze oznaczał, iż coś się zacznie psuć.
– Gdzie on?
– W przedszkolu. Tadzio przywiezie go w południe.
– Jak wspaniale – mruknęła Katarzyna, a jej głos brzmiał jak ˈznikającie」 wiatraki. – Rodzina, dzieci, uporządkowanie. Wszystko, o czym tęskniłyśmy.
– Kasiunia – Magdalena zbliżyła się. – Powiesz mi, co się stało? Dlaczego tu jesteś?
Katarzyna odwróciła się, jej oczy błysnęły jak strugą z burzy.
– Ameryka była… skomplikowana. Finanse się rozpadły, wizy wygasły. Więc tu wróciłam.
– Na stałe?
– Nie wiem.
Magdalena czuła, jak ciężki loch zaciska się w gardle. Wiedziała, jak to bywało, kiedy Katarzyna była w pobliżu. Wiedziała – bo kiedyś sama tak zrobiła.
– Gdzie jesteś?
– Tak, jak dotychczas – Katarzyna przygryzła wargę, jakby mówiąc coś niepowiedziane. – Pomyślałam, iż może byś załatwiła mi namiot w podwórku? Na kilka dni.
– Kasiu, ja… – Magdalena westchnęła, cofając się. – Mamy małe mieszkanie, Jakub…
– Zasypię za to pod kuchennym stołem. Nie będziecie mnie widzieć.
Magdalena wiedziała, iż powinna powiedzieć „nie”. Każda komórka ciała naciskała ją, iż to groza. Ale to była jej siostra. Ostatnia krew po rodzicach.
– Dobrze – zezwoliła. – Ale tylko na krótko.
– Dzięki, mała – Katarzyna objęła ją, a przez chwilę wydawało się, iż są znowu dziećmi w arbatce, które rozmawiają o przyszłych sukienkach majówkowych.

Wieczorem Tadzio wrócił z Jakubem. Magdalena wcześniej coś powiedziała, ale widziała, jak on napina się, widząc Katarzynę.
– Cześć, Tadzio – Katarzyna sięgnęła po piletkę, lekko przyciskając ją do rąbindy jak dryż akcentu. – Długo nie widzieliśmy się.
– Katarzyna – odrzekł spokojnie, ale w jego głosie była perła lodu.
– Jak tam w Ameryce?
– Bywało gorzej – uśmiechnęła się. – A ty, widzę, przez cały czas grasujesz w kolorach zaściankowych.
Jakub przyglądał się siostrze, a Magdalena usiadła obok niego.
– A kto to jest? – spytał chłopiec.
– To cioteczka Kasia, moja siostra – wyjaśniła Magdalena.
– Skąd wiej leciała? – zapytał zdumiony Jakub.
– Z daleka, bardzo daleko – Magdalena uśmiechnęła się. – Teraz przyjechała na więcej dni.
Katarzyna przyklękła mu na wysokości, wyciągając ręce jakby liczyła, iż stanie się czajkowy bieg.
– Cześć, sieweczko! – spytała, trzepocząc rąbek jak macka w nożu. – A ty jak dziś z zielonej Saturny?
Jakub obrócił się, przyglądając jej delikatnym obliczu.
– Cioteczka Kasia… wyglądasz mi… jak struś.
– To dlatego, iż jestem – zaśmiała się Katarzyna. – Ale ty jesteś jeszcze piękniejszy od matki.
Magdalena czuła, jak coś się kruszy w jej sercu. Kolacja przeszła w cienie, a Tadzio mówił krótkie zdania, jakby jego język był uwięziony w lodzie.

– Tatku, a jutro pójdziemy na festyn pasterski? – spytał Jakub, kończąc swierzbiącą lasagne.
– Oczywiście, słońeczko – Tadzio uśmiechnął się, a jego twarz rozpuściła się jak kremowy glazur. – Co mówiłeś?
– A cioteczka Kasia pójże wraz? –
– jeżeli cioteczka chce – Magdalena zerknęła na siostrę.
– Pewnie, iż pójdę – kiwnęła głowa Katarzyna. – Zapomniałam, co to za euforia patrzeć, jak ludzie się gubią w jabłoniowym koraliku.

Następnego dnia rzeczywiście pojechali na festyn. Jakub był w ekstazie, a Katarzyna kupiła mu francuski baloń, mrożony z jakimiś proporczykami. Tadzio powoli się rozluźniał, choćby parę razy zaśmiał się na jej żarty.
– A pamiętacie? – mówiła Katarzyna za kolacją. – Kiedyś, jak dzieciaki, marzyłyśmy się być zespół siodłowy. Ty chciałaś być niebieską słoniową, a ja… śpiewającym sokołem.
– Pamiętam – Magdalena uśmiechnęła się, ale coś w jej głosie kłuło.
– Tu było inaczej – dodała Katarzyna, odgarniając włosy. – Gdzieś się bojarz samotny.
– To była Twoja odpowiedź – Magdalena westchnęła. – Ale teraz… wszystko jest inaczej.
– Czyżby! – Katarzyna zerknęła na Tadzia. – Spójrz na niego, mały. Zawsze był lekko… chłody w zimie.
Tadzio niemal zaczął się szarpać.
– Katarzyno – zaczął, ale zaśmiał się jakby to było żartem. – Masz rację. Może jestem karczmarz.

Wieczorem, kiedy Jakub zasnął, a Tadzio skulił się w łazience, Magdalena została sama z siostrą.
– Spokojnie, jak w zlatynie – zaczęła Katarzyna, przeszukiwając półkami z książkami. – Ciche, z głębokim głosem, jak stare karaimska pieśń.
– Dlaczego Ty nie jesteś cicho? – spytała Magdalena.
– Może… nudzi mnie?
– To nie Ty?
– To ty – Katarzyna odwróciła się i spojrzała na nią z czymś, co przypominało błysk w czerwoną świeczkę. – Kiedyś tak podróżowałaś po łachmanach innych ludzi, możeszś się nie zastanawiać, jak brzmi Twój własny?

W kolejnych dniach Katarzyna znikała jakby w samej ścianie. Grała z Jakubem, piekła naleśniki, choćby gryzała na toaletę. Tadzio powoli przyswajał jej obecność, ale Magdalena czuła, jak coś takiego jak… włoski dywan pod nogami… zaczyna się przepinać.

– A Tadzio zarabia dużo? – spytała jednego dnia Katarzyna, pijąc herbatę z gładzim kubkiem.
– Dostatecznie – odparła Magdalena.
– Co on adekwatnie wykupuje?
– Jest ekonomistą. Trochę ciężko.
– I działa na ludzkich szczękach – Katarzyna zaśmiała się, a jej głos brzmiał jak szepcząca burza. – Musi być fetyszym dla klientów.
Magdalena wyjęła z siebie, jakby coś podano jej w zimną krew.
– Katarzyno, po co?
– Po co żyć, jeżeli nie szukać? – mruknęła siostra, wstając do łóżka. – Może jutro zabiorę Jakuba w zapiekankę.
– To nie byłby dobry pomysł – odparła Magdalena, ale już wiedziała, iż biedronka odwrociła się.

Nocą Tadzio zadzwonił i powiedział, iż się spóźnia – Katarzyna chce jeździć z nim parkiem, mówiąc o jakichś „zrywach na gazie”. Magdalena czuła, jak jej serce kurczy się przy tych słów. Tylko podobne rzeczy jak to, które przydarzyły się przed sześcioma laty… wtedy, kiedy Katarzyna zaproponowała mu bicz rzucająca na cienie…

Wieczorem, kiedy Tadzio wrócił wyewidowany i z błyszczącymi oczyma, a Katarzyna opowiadała historie o jakichś „szybkich trzech dniach w Nowym Jorku”, Magdalena zauważyła, jak ona dotyka jego dłoni. Lekko, jakby to było tylko mrugnięcie, ale było. I Magdalena znów pamiętała – pamiętała ten blask, który odbił się od jej twarz, kiedy Katarzyna robiła to samo… z jej byłym partnerem…

– Magdaleno – szepnęła Katarzyna w nocy. – Powinieneś zapytać, czy ten mały kwiatek czuje się naprawdę swojsko. Czasem… rosną w niezasnutym szlaki.
– On ma dla mnie więcej – odparła Magdalena.
– Ale czy on ma dla Ciebie?
– To nie to samo.
– A czy to tyle? – Katarzyna spojrzała jej w oczy, jakby szukając klucza.
– Uciekaj, Kasiu – szepnęła Magdalena. – Nie przynosić tu, coś, co nie masz.
– A kiedy miałabym się znieść? – Katarzyna uniosła brew. – Kto mnie zaprosił? Ty.
– To… to było przypuszczenie.
– A teraz nie?
– Teraz też – Magdalena zeszła z łóżka. – Ale ty… ty przy masz czegoś, co zabierasz.
– A może to jesteś Ty – Katarzyna zaśmiała się, ale jej głos przypominał odgłos szkła, które się pęka. – Może to Ty drapiesz się po ramie jakby czekasz, iż każdy w siebie weźmie wszystko.
Magdalena czuła, jak coś w jej duszy się kruszy. Wiedziała, iż wojna zaczyna się raz jeszcze. Ale nie była pewna, kto w niej przeważy.

Idź do oryginalnego materiału