„Rozumiem wszystko… ale i ty mnie zrozum” – prawda, która zburzyła złudzenia
Tego dnia Halina, jak zwykle, przyrządzała obiad – kroiła mięso na gulasz. W kuchni unosił się zapach cebuli, patelnia skwierczała od tłuszczu, gdy nagle w pokoju zadźwięczał telefon. Mąż – Krzysztof – podniósł słuchawkę. Jego głos był opanowany:
– Halo?
Nastąpiła cisza. Długa. Jakby ktoś mówił bez przerwy, a on tylko słuchał. Hala otarła ręce o fartuch i wyszła z kuchni. W przedpokoju – pusto. Przewód telefoniczny ciągnął się w stronę pokoju dziecięcego. Serce ścisnęło się boleśnie. Nie wiedząc dlaczego, ruszyła cicho, na palcach, jak złodziejka.
Z uchylonych drzwi sypialni dobiegł jego szept. Tym głosem nigdy nie mówił do niej.
– Weroniko, proszę cię, uspokój się… Rozumiem, naprawdę. Ale i ty mnie zrozum. Mam rodzinę, nie mogę teraz przyjechać… Ja też cię kocham. Bardzo. Ale nie mogę teraz rozmawiać – Hala może wejść w każdej chwili. Muszę jej wszystko powiedzieć, ale to nie jest odpowiedni moment… Zadzwoń jutro. Nie dzwoń tu o tej porze, błagam. I tak… Kocham cię.
Jakby raziło ją prądem. Ręka gotowa otworzyć drzwi zawisła w powietrzu. Serce waliło tak mocno, iż trudno było oddychać. „Kocham cię”. Powiedział to innej kobiecie. Nie jej.
Hala nie urządziła sceny. W głowie odezwał się głos matki: „Nigdy nie działaj pod wpływem emocji”. Wyprostowała się, jak tylko mogła, i wróciła do kuchni. Wzięła nóż, ale ręka jej drżała. Kawałki mięsa rozskakiwały się po desce w nieładzie. Pod nogami ocierała się kotka, Hala rzuciła jej kawałek – jedyny odruchowy gest dobroci.
„Ja też cię kocham…”
Te słowa wirowały w głowie jak zaklęcie. Chwytała się innej jego frazy: „Mam rodzinę…”. Czyli jeszcze ważna? Jeszcze coś znaczy?
Ale w takim razie – kim jest ona? Tylko matką jego dzieci? Gospodynią? Przyzwyczajeniem? Ból ścisnął pierś. Przecież mieli wszystko tak dobrze. Był troskliwy, uważny. Żadnego dystansu. Nigdy nie dał powodu.
Po dwudziestu minutach Krzysztof wrócił do kuchni, wciągnął zapach gotującego się obiadu i uśmiechnął się:
– Boże, jak pachnie! Obiad za pół godziny?
– Około. Mięso drobno pokroiłam – będzie szybciej… Kto dzwonił?
– Co? – jakby nie zrozumiał. – A, z pracy. Kazał szef jutro przyjść – drewno odbierać.
– Często cię w weekendy wołają. Nie podoba mi się to.
– Wszyscy na urlopach, lato…
– Mhm.
– Jakaś jesteś smutna, Halusiu.
– Zmęczona tylko. Myślałam, iż jutro razem pojedziemy na działkę.
– Ty przecież masz zmianę. Po pracy wpadniemy.
– Krzysiek…
– Co?
– Kochasz mnie?
– No jasne, co za głupie pytania. Kocham cię, Halusiu. I naszych chłopców też. Wiesz przecież – rodzina dla mnie to wszystko.
Wyciągnął ręce, objął ją, pocałował w szyję. Ale po raz pierwszy w życiu ten pocałunek sprawił jej przykrość.
Później leżała na kanapie i patrzyła, jak synowie bawią się obok. Kotka wskoczyła jej na brzuch, wbiła pazurki – dziękowała za poczęstunek. Hala ścisnęła jej łapki, wtuliła twarz w miękkie futro.
Ta kobieta… musi zniknąć.
Hala nie umiałaby dzielić się mężem. Nie mogłaby z nim spać, wiedząc, iż był z inną. Ale stracić go – też nie zniosłaby. Rozwiązanie przyszło samo: rozprawić się z rywalką. Osobiscie. Bez jego udziału.
Następnego dnia, gdy mąż odprowadził dzieci do przedszkola i wybrał się „do pracy”, Hala powiedziała w fabryce, iż źle się czuje, i została w domu. Dla niepoznaki pożyczyła od sąsiadki kitel i chustkę – „w zakładzie ściany malują”. Potem prosto pod szkołę. Po kilku minutach wyszedł Krzysztof. Hala podążała za nim, kryjąc się w bramach.
Wszedł na targ, kupił śledzie i owoce, potem skręcił w boczną uliczkę. Hala zrozumiała – tam mieszka. Mąż zniknął za jednym z płotów.
Usiadła na ławce. Czekała. W końcu wyszedł… nie sam. Wysoka blondynka u jego boku. Skierowali się w stronę lasku – tam, gdzie kiedyś chodzili razem. Hala wróciła do domu. W głowie – żar. W sercu – rozpacz.
Kilka dni później lepiej przyjrzała się Weronice – piękna, cholera. Koło trzydziestki. Potem – szczęście: zobaczyła ją z przyjaciółką. Tamta, nieświadoma niczego, wygadała się, plotkując po drodze.
– Werka? Sama z chorym dzieckiem, mąż ją zostawił. Teraz ma adoratora. Żonatego. Mówi, iż rzuci dla niej żonę…
W Halie kipiało. Ale się uśmiechała.
I oto, w jeden z krótszych dni pracy, Halina – w kitlu i chuście – wyruszyła z „wizytą”.
Weronika była w ogródku. Hala udawała zawroty głowy, zdobyła zaufanie. Woda, kubek… i nagle – „Widzę twój los”.
Weronika – najpierw w szoku, potem niedowierzająca. Ale Hala zaczęła mówić o jej życiu – mąż, rozwód, dziecko, blizny… Wszystko. Weronika uwierzyła. Oczy jej się zaokrągliły.
– A z tym mężczyzną… nic z tego nie będzie. Jest mocno związany z żoną. Nigdy nie odejdzie.
– Odejdzie! Dopnę swego! Urodzę mu dziecko!
– Nic z tego!
– Będzie moje!!!
I wtedy – śledź w twarz. Zaczęła się bijatyka. Hala uderzała ją, krzycząc:
– To MÓJ mąż! MÓJ! Rozumiesz?! Znikaj z naszej drogi! Znikaj!
Łzy, błoto, podarte ubranie… Ale Hala odeszła z podniesioną głową.
Po tygodniu Krzysztof przestał być wzywany do pracy w weekend. Nie śmierdział już śledziem. Hala czuła, iż wygrała. Weronika zniknęła z ich życia. Na zawsze.
Miny płynęły. Przenieśli się. Żyli cicho. On – zdystansowany, trochę smutny. Ona – spokojna. Dzieci dorosły. Życie toczyło się dalej.
Aż pewnego dnia, gdyA gdy Krzysztof zamknął oczy po raz ostatni, Halina pomyślała, iż całe życie walczyła o coś, co i tak nigdy w pełni do niej nie należało.