Wszystkiemu winien był deszcz
Po południu niebo zasnuły chmury, a pod wieczór zaczął kropić deszcz. Wiosną ulice wyglądają szczególnie posępnie, zwłaszcza w taką mokrą pogodę.
Bartosz jeździł samochodem po mieście już ponad godzinę, zabijając czas do odjazdu. Wieczorem ruch na drogach gęstniał, więc co chwila stał w korkach lub na światłach. Czas wlókł się niemiłosiernie, ale nie chciało mu się wracać do domu, a na dworzec było jeszcze za wcześnie.
Zatrzymał auto przy chodniku i wyłączył wycieraczki. Drobne krople deszczu pokryły przednią szybę, zniekształcając świat za nią.
Cały tydzień dochodził do siebie po odejściu Anny. I wciąż nie mógł się otrząsnąć. Gdyby został w domu, znów by się upił, jak robił to od kilku dni. Bez wina nie potrafił zasnąć.
Z Anną byli razem około roku, a przed tym dwa miesiące się spotykali. Na początku wszystko było idealne. Zaczął już planować, iż latem pojadą nad Bałtyk, i tam, nad morzem, oświadczy się Annie, mimo iż ostatnio często się kłócili. Anna wyłapywała każdy jego błąd, ciągle była na coś zła, miał pretensje.
Tuż przed jej odejściem pokłócili się o prezent na Dzień Kobiet. Bukiet holenderskich tulipanów i torebka, o którą od dawna marzyła, wydały się jej niewystarczające.
— Przecież sama chciałaś tę torebkę — zirytował się Bartosz. — I, nawiasem mówiąc, wcale nie była tania.
— Wiedziałam, iż mi ją dasz. Myślałam, iż dołożysz coś od siebie, jakąś niespodziankę. Prezent powinien zaskakiwać.
— No to przepraszam, powinnaś dać znać, iż chcesz jeszcze coś — powiedział przygnębiony Bartosz.
— A sam nie potrafiłeś się domyślić?
I Anna znów się rozpędziła. Mówiła, iż nie umie zadowolić kobiety, iż zarabia za mało. Krzysiek podarował Oli futro, a Magdzie jej chłopak kupił pierścionek z diamentem.
— Twój Krzysiek kręci ciemne interesy, zarabia nieuczciwie, balansuje na granicy prawa.
— No i co? Przynajmniej ona ma nowe futro i jeździ na wakacje po Europie. A ty taki uczciwy, iż siedzimy w biedzie.
— Nie przesadzaj, nie jesteśmy biedni. Chciałem dać ci pierścionek, ale później. Po co ci futro na wiosnę? Zresztą on i tak sporo zaoszczędził, kupując je na wyprzedaży.
— Udajesz, czy naprawdę nie rozumiesz? — Głos Anny brzmiał ostro jak tłuczone szkło.
Wszystkie te kłótnie miały przyczynę — Bartosz choćby domyślał się jaką, ale nie chciał w to wierzyć. Wcześniej też się kłócili, ale nocą się godzili. Tym razem Anna odwróciła się do niego plecami i klepnęła go po dłoni, gdy próbował ją przytulić.
Rano nie odezwała się do niego ani słowem. Próbował dzwonić przez cały dzień, ale nie odbierała, a potem w ogóle wyłączyła telefon. Bartosz ledwie doczekał wieczoru. W drodze do domu kupił kwiaty, ale gdy wszedł do mieszkania, znalazł tylko kartkę.
Anna napisała, iż ma dość, iż jest zmęczona i odchodzi do kogoś, kto rzuci dla niej cały świat. Z szaf zniknęły jej ubrania i walizka, z którą jeździli na urlop.
Bartosz biegał po mieszkaniu, rzucając wszystkim, co wpadło mu w ręce, zwłaszcza drobiazgami, które Anna zapomniała zabrać w swoje nowe, bogate życie. Potem wziął reklamówkę i wrzucił do niej resztę jej rzeczy. Wylądowała tam też szczoteczka do zębów, słoiczek kremu i szlafrok wiszący na haczyku w łazience. Nie lenił się, wyniósł reklamówkę do śmietnika za blokiem.
Najgorsze było to, iż nie po prostu odeszła, ale do innego, wystawiając go przy tym na pośmiewisko. Tak właśnie się czuł. Nie mógł spać, przeszkadzał mu zapach Anny, którym nasiąkła pościel. Wspomnienia go dusiły. Zerwał się z łóżka, wyciągnął butelkę i wypił kieliszek wina. Nie zrobiło mu się lżej, ale udało się przespać kilka godzin.
Tak mijał cały tydzień. Do pracy przychodził z sińcami pod oczami. Koledzy współczuli. Wszystko odbiło się na jego pracy. Szef pofolgował Bartoszowi, wysyłając go na praktyki do Gdańska zamiast nowego pracownika.
— Zmień otoczenie, odetchnij i wróć w lepszej formie — poklepał go po ramieniu.
Po pracy Bartosz wpadł do domu, spakował rzeczy do torby sportowej, wrzucił ją do bagażnika i ruszył jeździć po mieście. Szyby pokryły się kroplami, za którymi znikał świat, widać było tylko rozmyte światła mijających samochodów.
Bartosz opuścił szybę i zauważył szyld kawiarni. Od razu wyobraził sobie przytulne wnętrze z stolikami, przytłumione światło, cichą muzykę i gwar rozmów — dokładnie to, czego potrzebował. Wyszedł z auta i skierował się do środka. Klientów było niewielu, ale wszystkie stoliki były zajęte. Przysiadł przy barze i poprosił o kawę.
— W barze podajemy tylko alkohol. Proszę usiąść przy stoliku i zamówić u kelnera — uprzejmie poradził barman.
— Rozumiem — odparł Bartosz i rozejrzał się po sali, szukając, gdzie mógłby się przysiąść.
Niedaleko baru dostrzegł samotną dziewczynę. Przed nią stała filiżanka, a ona skupienie mieszała w niej łyżeczką. Ciemne włosy spięte w kucyk na karku. Delikatny profil z zgrabnym nosem, oczy… Oczu nie widział. Wpatrywała się w filiżankę. Wąskie spodnie i dopasowany cienki sweter podkreślały jej zgrabną sylwetkę.
*„Ciekawe, jakiego ma koloru oczy?”* Postanowił to natychmiast sprawdzić. Jakoś był pewien, iż go nie odtrąci. Podszedł do stolika.
— Mogę? — zapytał i usiadł naprzeciwko.
Dziewczyna podniosła na niego wzrok. Miała zielone oczy. *„A Anna miała brązowe”* — przypomniało mu się nie w porę.
— Już pan usiadł — zauważyła.
Podszedł kelner z menu.
— Kawę bez cukru. — Bartosz spojrzał na jej filiżankę. — Dwie, proszę.
— Nie prosiłam pana — powiedziała z wyrzutem.
— Zimna kawa to obrzydlistwo. Nie przyszedł?W tamten deszczowy wieczór Bartosz i Alicja zamiast rozstać się na peronie, wyszli razem z dworca i już nigdy więcej nie musieli się szukać.