**Wszystko się zdarza**
Justyna obudziła się kilka minut przed dzwonkiem budzika. Poleżała jeszcze chwilę, szykując się na nowy dzień, taki sam jak wczoraj, jak tydzień, miesiąc, rok temu. W jej życiu wszystko toczyło się równo, według ustalonego porządku, bez niespodzianek.
A może jednak? Kilka lat temu ich syn zaskoczył ją i męża. Dostał się na uczelnię i oznajmił, iż chce mieszkać osobno. Jak ona się wtedy martwiła, przekonywała go. Groził jednak, iż rzuci studia i pójdzie do wojska. Co było robić? Pogodzili się, choćby opłacali mu mieszkanie. Po studiach syn zaczął pracować i odmówił dalszej pomocy rodziców.
Justyna ostrożnie wstała, by nie obudzić męża, i poszła do kuchni. niedługo po mieszkaniu rozniósł się zapach świeżo zaparzonej kawy, prawdziwej, a nie rozpuszczalnego substytutu.
Gdy do kuchni wszedł mąż, pachnąc żelem pod prysznic, na stole czekała już na niego filiżanka z parującą kawą i talerz z kanapkami. Omletów i owsianki nie uznawał. Zjadł w milczeniu i tak samo cicho wyszedł.
— Dzisiaj się spóźnię, mamy posiedzenie rady wydziału — krzyknął z przedpokoju.
Justyna podeszła do niego, poprawiła mu krawat i kołnierzyk koszuli, strzepnęła niewidzialny pyłek z ramienia, jakby nakładała ostatni, najważniejszy pociągnięcie pędzla na obrazie. Był to swoisty rytuał, z tą różnicą, iż zimą poprawiała mu szalik, a latem krawat. I zawsze strzepywała pyłek z ramienia marynarki, płaszcza lub kożucha, zależnie od pory roku.
Po wyjściu męża Justyna doprowadziła się do porządku, wypiła herbatę z cytryną i usiadła do laptopa. Pracowała w domu, tłumacząc artykuły i książki z angielskiego i francuskiego.
Praca szła jej lekko, książka ją wciągnęła. Co chwilę sprawdzała słowniki, dobierając adekwatne znaczenie słów. Przerwał jej dzwonek telefonu.
— Justyno Stanisławówno, dzień dobry. Mówi Weronika Wojciechówna z katedry — przedstawiła się kobieta w słuchawce.
Usłyszawszy bezbarwny głos wykładowczyni z katedry męża, Justyna od razu wyobraziła sobie wysoką, płaską w biuście, nieładną kobietę około czterdziestu pięciu lat.
— Dzień dobry. Co się stało? Z Leszkiem Marcinowiczem? — zaniepokoiła się.
— Nie, z nim wszystko w porządku. — Kobieta zrobiła pauzę. — Muszę z panią porozmawiać. Akurat jestem w pobliżu. Mogłabym wpaść za pięć minut. To dobry moment?
— Tak, oczywiście — odparła Justyna, dziwiąc się, jak wykładowczyni mogła być „w pobliżu” w środku dnia zajęć.
Dokładnie po pięciu minutach zadzwonił dzwonek do drzwi. Justyna wpuściła gościWeronika weszła do mieszkania, a gdy usiedli w salonie, bez wahania wyznała, iż Leszek od lat ma romans z jedną ze studentek, która teraz spodziewa się jego dziecka, i choć Justynie świat nagle się zawalił, w głębi duszy wiedziała, iż nadszedł czas, by wreszcie postawić na siebie.