Wstyd w busie
Weronika Bogumiła spieszyła się na przystanek, przyciskając do piersi małą torebkę. Deszcz właśnie ustał, a asfalt lśnił mokrymi plamami pod szarym październikowym niebem. W torebce miała dwieście złotych – wszystko, co udało się zebrać na leki dla męża. Janusz znów narzekał na ból pleców, a lekarz przepisał tak drogie tabletki, iż emerytury nie starczało choćby na połowę opakowania.
Bus podjechał na przystanek z charakterystycznym piskiem hamulców. Weronika weszła po schodkach i podała kierowcy dziesięciozłotowy banknot.
– Pięć złotych – burknął, choćby na nią nie patrząc.
– Jak to pięć? Wczoraj jechałam za cztery – odparła zaskoczona.
– Dzisiaj pięć. Ceny poszły w górę – kierowca niecierpliwie zastukał palcami po kierownicy.
Weronika zawahała się. Pięć złotych oznaczało, iż na leki zostanie jeszcze mniej. Może przejść pieszo? Ale do apteki było dobre trzy kilometry, a w domu czekał Janusz, cierpiąc…
– Proszę pani, może przejdzie? – dobiegł głos z środka busa. – Ludzie stoją.
Twarz Weroniki zaczerwieniła się. Siegnęła do torebki, wyjęła jeszcze trzy złote i dwa grosze.
– Dziękuję – mruknął kierowca, choćby nie spojrzawszy na pieniądze.
Przeszła do środka, rozejrzała się. Wszystkie miejsca były zajęte. Młody chłopak w słuchawkach wpatrywał się w telefon. Obok niego dziewczyna coś gwałtownie pisała, też nie podnosząc głowy. W środku kobieta z małym dzieckiem na rękach kołysała je, nucąc kołysankę. Dziecko marudziło, a matka wyglądała na wyczerpaną.
– Niech pani siada – nagle powiedziała kobieta z dzieckiem, wskazując na swoje miejsce. – I tak muszę stać, on nie daje mi usiąść.
– Ależ skąd, dziękuję, postoję – zaprotestowała Weronika.
– Proszę usiąść – nalegała matka. – Widać, iż pani zmęczona.
Weronika z wdzięcznością opadła na siedzenie. Maluch spojrzał na nią wielkimi, ciekawskimi oczami i nagle się uśmiechnął.
– Jaki śliczny – mimowolnie wzruszyła się Weronika. – Ile ma miesięcy?
– Osiem. Ząbki mu wychodzą, dlatego marudzi – odparła zmęczona matka. – Jedziemy do lekarza, może coś przepisze.
– Ja też do apteki, leki dla męża. Strasznie go plecy bolą.
– Rozumiem. Moja teściowa też cierpi, ma artretyzm.
Bus zatrzymał się na kolejnym przystanku. Wsiadła starsza pani z laską, powoli, ostrożnie wchodząc po schodkach. Kierowca niecierpliwie zerkał w lusterko.
– Proszę się pospieszyć, babciu, czas to pieniądz!
Kobieta z laską bezradnie rozejrzała się po wnętrzu. Wszystkie miejsca były zajęte. Chłopak w słuchawkach choćby nie podniósł głowy, wciąż wpatrzony w telefon.
– Młody człowiek – zwróciła się do niego Weronika – może ustąpi pan miejsce?
Chłopak niechętnie wyjął jedną słuchawkę.
– Co?
– Proszę ustąpić miejsce starszej pani – powtórzyła Weronika, wskazując na babcię z laską.
– A, no tak… – wstał, nie odrywając wzroku od ekranu.
Starsza kobieta skinęła głową z wdzięcznością i ostrożnie usiadła.
– Dziękuję, moja droga – powiedziała do Weroniki. – Jeszcze są na świecie dobrzy ludzie.
Weronika zawstydziła się tej wdzięczności. Sama też nie od razu zauważyła wsiadającą staruszkę, zagadana z młodą matką.
Bus gwałtownie zahamował na światłach. Wszyscy pasażerowie pochylili się do przodu. Dziecko rozpłakało się.
– Ostrożnie! – oburzyła się matka. – Dziecko jest w środku!
– Drogi są takie, iż jak nie chcesz, to i tak trzęsie – odparował kierowca. – Nie podoba się, to zamów taksówkę.
– Nie każdego stać na taksówkę – cicho powiedziała starsza pani. – Ja muszę dojechać do przychodni, a już nie mam siły iść pieszo.
– Wszyscy teraz oszczędzamy – wtrąciła Weronika. – Ceny rosną, a emerytury te same.
– Właśnie – przytaknęła młoda matka. – Ja na macierzyńskim, mąż sam pracuje. Każdą złotówkę liczymy.
W busie zapanowała atmosfera zrozumienia. Pasażerowie wymienili spojrzenia, cicho kiwnęli do siebie głowami. Każdy rozumiał, iż inni też mają pod górkę, też muszą oszczędzać na każdym drobiazgu.
– Pamiętam, kiedyś w autobusach byli konduktorzy – westchnęła starsza pani. – Wszystko grzecznie, bilet wyda, resztę poda…
– To były czasy – zgodziła się Weronika. – I ceny nie zmieniały się co dzień.
– Co tam ceny – włączyła się kobieta koło czterdziestki siedząca przy oknie. – Dawniej więcej było uprzejmości. Szacunku dla ludzi.
Chłopak w słuchawkach podniósł głowę, zaczął przysłuchiwać się rozmowie.
– A ja myślę – odezwał się niespodziewanie – iż może sami jesteśmy dla siebie obojętni? Każdy żyje w swoim telefonie, nikogo nie widzi.
Weronika spojrzała na niego zaskoczona. Nie spodziewała się takich słów.
– Mądrze mówisz – skinęła aprobująco starsza pani. – Mój wnuczek tak samo, ciągle w komputerze. A ze mną nie ma kiedy pogadać.
– Babciu, a niech pani coś opowie – zaproponował chłopak, chowając telefon do kieszeni. – Jak to dawniej bywało.
Starsza kobieta ożywiła się.
– A co tam opowiadać… Ale dobrze, opowiem, jak poznałam dziadka. Też w transporcie było.
– Prosimy! – poprosiło kilka głosów naraz.
– Je