Dziś znów oglądałem tę sfatygowaną fotografię. Zaczęło się od ścierania kurzu z ramki. Na zdjęciu ja – młody, w białym kitlu, wśród kolegów z przychodni. Uśmiechnięty, pełen nadziei. Wierzyłem wówczas, iż całe życie przede mną, iż zostanę wspaniałym lekarzem, będę ratować ludzi, a wszyscy będą wdzięczni.
— Tato, znowu za starymi wspomnieniami? — głos córki dobiegł z korytarza. — Schowaj już te zdjęcia! Po co się tak dręczysz?
— Nie twa sprawa, Zosia — mruknąłem, choć dłonie zaczęły się trząść. — Lepiej idź zmyj naczynia.
Zosia weszła, usiadła obok na kanapie.
— Tato, ile można? Minęło tyle lat. Tylko ty o tym wciąż pamiętasz.
— Tak myślisz? — gorzko się uśmiechnąłem. — Bożena pamięta. Spotkałem ją wczoraj w sklepie. choćby głowy nie odwróciła. Udaje, iż mnie nie widzi.
— Może po prostu nie zauważyła? Albo okularów zapomniała! Tato, dość już tej samokarającej pokuty!
Postawiłem ramkę na półce, odwróciłem się do okna. Za szybą sączył się mżawka, równie przygnębiająca jak mój nastrój. A przecież niegdyś kochałem deszcz. Mówiłem, iż zmywa wszystko, co złe…
Historia zaczęła się trzydzieści lat temu. Byłem wówczas lekarzem rodzinnym w przychodni rejonowej w Lublinie. Młody, pełen energii, starałem się pomóc każdemu pacjentowi, spędzając w pracy po dwanaście godzin dziennie. Koledzy mnie szanowali, pacjenci lubili, kierowniczka stawiała za wzór.
Tego dnia przyszła na wizytę pani Stanisława Wiśniewska, starsza kobieta, często skarżąca się na bóle w klatce piersiowej. Przywykłem już do jej wizyt, wiedziałem, iż pani Stasia mieszka sama, nie miała dzieci, a lekarz był dla niej jedynym powiernikiem.
— Doktorze, kochany — rozpaczała, siadając na krześle. — Serce mnie tak boli. Całą noc nie spałam, myślałam, iż umrę.
— Posłuchajmy — przyłożyłem stetoskop do jej piersi. Serce biło rytmicznie, bez odchyleń.
— Pani Stanisławo, wszystko w porządku. Może się pani czymś zdenerwowała?
— Co pan, doktor! Ból taki, jakby sztyletem! — starsza kobieta złapała się za piersi. — Zrobi mi pan zastrzyk? Może skieruje do szpitala? Tak strasznie zostać samej w domu!
Za oknem gabinetu ustawiała się już kolejka na popołudniową wizytę. Czasu dramatycznie brakło, a w domu czekał synek z gorączką. Zmęczony, przetarłem skronie.
— Pani Stanisławo, dokładnie panią zbadałem. Serce pracuje prawidłowo, cisnienie dobre. Niech pani przyjmie kozłek i dobrze się wyśpi. jeżeli będzie gorzej, proszę wezwać pogotowie.
— Ale doktorze…
— Przepraszam, jeszcze wielu pacjentów czeka. Do widzenia.
Starsza pani podniosła się powoli z krzesła, spojrzała na mnie z nadzieją, ale ja już wzywałem następną osobę. Westchnęła ciężko i wolnym krokiem wyszła.
Zapomniałem o tej wizycie. W domu zajmowałem się chorym synem, żona spóźniała się z pracy, kłopotów jak maku. Następnego dnia znowu wizyty, pacjenci, papierki, krzątanina.
Aż dzwoni telefon ze szpitalnego oddziału ratunkowego.
— Panie doktorze Majek? Wczoraj przyjmował pan panią Stanisławę Wiśniewską? Miała rozległy zawał. Nie dowieźliśmy jej na czas…
Słuchawka wypadła mi z ręki. Poczułem, jak pokój kołysze się przed oczami. Niemożliwe. Wczoraj wszystko było w porządku, serce biło równo…
— Tatusiu, co się stało? — przestraszony synek, bawiący się klockami obok, spojrzał na mnie.
— Nic, synku, nic — bąknąłem, ale łzy już płynęły po policzkach.
W przychodni wieść rozeszła się błyskawicznie. W małym miasteczku plotki lecą lotem błyskawicy. Kierowniczka wezwała mnie do gabinetu.
— Co to było z tą Wiśniewską?
— Pani Janino, zbadałem ją dokładnie, wszystko w normie! Serce grało równo, skargi typowe jak na jej wiek…
— Rodzina składa skargę do Ministerstwa Zdrowia. Twierdzi, iż pan odmówił hospitalizacji.
— Jaka rodzina? Pani Stasia nie miała nikogo!
— Okazuje się, iż w województwie jest siostrzeniec. Bardzo energiczny człowiek, pracuje w prokuraturze. Panie doktorze, wiem, iż pan dobry lekarz, ale sprawa poważna. Przyjdzie się tłumaczyć.
Postępowanie trwało kilka miesięcy. Wzywano mnie przed komisje, żądano wyjaśnień, badano dokumentację medyczną pani Stanisławy. Koledzy początkowo wspierali, ale stopniowo się oddalali. Po szpitalu chodziły szepty, plotki.
— Słyszałam, może doktora Majka pozbawić prawa wykonywania zawodu — mówiła pielęgniarka Jolanta. — Podobno nie chciał słuchać staruszki, wyprosił z gabinetu.
— Co ty mówisz! — oburzał się kolega. — Doktor Majek taki uważny!
— A jednak. Bożena mi opowiadała, stała w kolejce. Sł
Wziąwszy ramkę ponownie w dłonie, Jadwiga patrzyła, jak krople deszczu ślizgają się po szybie, mieszając się z łzami na jej policzkach, świadome, iż ten wstyd przetrwa choćby najmocniejszy ulewy.