Wstyd, który nie przemija
Magdalena Wiśniewska otarła kurz z ramki zdjęcia, na którym uśmiechnięta i pełna nadziei stała w białym kitlu z koleżankami z pracy. Młoda, pewna, iż całe życie przed nią, iż będzie wspaniałym lekarzem, będzie ratować ludzi, a wszyscy będą jej wdzięczni.
— Mamo, znowa grzebiesz w przeszłości? — głos córki dobiegł z przedpokoju. — Schowaj już te fotografie, po co się tak dręczysz?
— To nie twoja sprawa, Kornelio — mruknęła Magdalena, ale ręce i tak zaczęły się trząść. — Lepiej idź pozmywać naczynia.
Weronika weszła do pokoju i usiadła obok matki na kanapie.
— Mamo, ile można? Minęło tyle lat, a ty wciąż nie możesz zapomnieć. Nikt już tego przypadku nie pamięta, tylko ty.
— Nie pamiętają? — Magdalena uśmiechnęła się gorzko. — Helena Sokołowska pamięta. Wczoraj spotkałam ją w sklepie, choćby głowy nie odwróciła. Udaje, iż nie widzi.
— A może po prostu nie zauważyła! Albo zapomniała okularów. Mamo, no przestań już się tak katować!
Magdalena postawiła ramkę na półce i odwróciła się do okna. Za szybą mżył drobny deszczyk, równie ponury jak jej nastrój. A przecież kiedyś kochała deszcz, mawiała, iż zmywa wszystko złe…
Wszystko zaczęło się trzydzieści lat temu, gdy Magdalena pracowała jako lekarz rodzinny w przychodni rejonowej w Lidzbarku Warmińskim. Młoda, energiczna, starała się pomóc każdemu pacjentowi, spędzała w pracy po dwanaście godzin dziennie. Koledzy szanowali, pacjenci kochali, ordynator stawiała za wzór.
Tego dnia przyszła do niej Halina Bogucka, starsza pani, która często skarżyła się na bóle w klatce. Magdalena przyzwyczaiła się już do jej wizyt, wiedziała, iż pani Halina mieszka sama, bez dzieci, a lekarz jest dla niej jedyną otuchą.
— Doktorku, złotko — mówiła pani Halina, siadając na krześle — serduszko mnie dziś tak strasznie boli. Całą noc nie spałam, myślałam, iż koniec.
— Posłucham Panią — Magdalena przyłożyła stetoskop do klatki pacjentki. Serce biło równo, nie było słychać żadnych niepokojących szmerów.
— Pani Halino, wszystko w porządku. Może się Pani czymś zdenerwowała?
— Ależ skądajże, doktór! Ból taki, jakby nóż wbijał! — Starsza pani złapała się za klatkę piersiową. — Może zrobi mi Pani jakiś zastrzyk? Albo do szpitala mnie skieruje? Tak strasznie się boję samej w domu!
Za oknem gabinetu zbierała się już kolejka na następny dzień, czasu brakowało dramatycznie, a w domu czekał z gorączką mały synek. Magdalena zmęczonym ruchem przetarła skronie.
— Pani Halino, dokładnie Panią zbadałam. Serce pracuje normalnie, ciśnienie w normie. Proszę wziąć walerianę i dobrze się wyspać. jeżeli będzie gorzej, natychmiast wzywa Pani karetkę.
— Ależ doktor…
— Przepraszam, mam wielu pacjentów. Do widzenia.
Starsza pani powoli wstała z krzesła, spojrzała na lekarkę pełnym nadziei wzrokiem, ale Magdalena już wzywała następnego pacjenta. Halina Bogucka westchnęła ciężko i powłócząc nogami, wyszła.
Magdalena całkiem zapomniała o tej wizycie. W domu zajmowała się chorym Stasiem, mąż został w pracy, kłopotów było po kokardę. Następny dzień to znowu dyżur, pacjenci, papierki, gwar.
A rano zadzwonił telefon z pogotowia.
— Pani Magdaleno Wiśniewska? Wczoraj zgłaszała się do Pani Bogucka Halina. Miał rozległy zawał, nie dojechaliśmy do szpitala…
Słuchawka wysunęła się z dłoni. Magdalenie zakręciło się w głowie. Niemożliwe. Wczoraj wszystko było w porządku, serce biło równo…
— Mamo, co się stało? — przestraszonym głosem spytała mała Weronika, bawiąca się obok lalkami.
— Nic, córeczko, nic — wyszeptała Magdalena, ale łzy już spływały jej po policzkach.
W pracy sprawa stała się głośna szybciej, niż się spodziewano. W małym mieście plotki rozchodzą się w mig. Ordynator wezwała Magdalenę do siebie.
— Co to było u pani z tą Bogucką?
— Pani Ordynator, zbadałam ją dokładnie, wszystko było w normie! Serce biło równo, żadnych wyraźnych dolegliwości, tylko te związane z wiekiem…
— Rodzina składa skargę do wojewódzkiej izby lekarskiej. Mówią, iż pani odmówiła hospitalizacji.
— Jacy rodzina? Przecież pani Halina nie miała nikogo!
— Okazuje się, iż ma siostrzenicę w Olsztynie. Bardzo aktywna pani, pracuje w prokuraturze. Pani Magdaleno, wiem, iż pani dobra doktór, ale sprawa poważna. Będzie dochodzenie.
Dochodzenie ciągnęło się miesiącami. Magdalenę wzywano przed komisje, żądano wyjaśnień, badano dokumentację medyczną Boguckiej. Koledzy początkowo wspierali, ale stopniowo
Magdalena głaskała ramkę zdjęcia wilgotnymi palcami, patrząc jak krople deszczu wciąż smużą szybę, wiedząc iż niewidzialna rana w sercu nigdy nie przestanie jąbolać i przeszłość zawsze będzie stać w drzwiach jak cierpliwy dłużnik czekający na spłatę.