**Dziennik babci Heleny**
Ledwo oddychałam. Brakowało mi sił, by mówić, wstać, a choćby spojrzeć przez okno. Leżałam zwrócona do ściany, jakbym pogodziła się z losem. Mój mąż, dziadek Kazimierz, wszedł do domu, zagotował czajnik, zaparzył aromatyczną herbatę — zapach rozniósł się po całym domu, jak za dawnych lat. Chciał mnie pocieszyć, ale usłyszał zupełnie coś innego.
— W szafie leży moja sukienka — szepnęłam. — I chusteczka, w której trzeba mnie pożegnać… Tylko nie pomyl, jest w osobnym worku…
— Co ty wygadujesz?! — wybuchnął Kazimierz. — Znajdę twoją sukienkę! Ale wiesz, kogo spotkałem pod sklepem? Jadwigę! Wystroiła się! Aż oczy się śmiały. Podchodzi do mnie i mówi: „Nie chcesz się ze mną przejść, Kaziu?” No co ty na to?
I wtedy stał się cud. Babcia Helena jednym ruchem zrzuciła koc, gwałtownie usiadła, a potem… wstała! Powoli, ale stanowczo podeszła do szafy.
Kazimierz zastygł z filiżanką w dłoni.
A wszystko zaczęło się wcześniej, gdy dwie pielęgniarki, Kinga i Beata, siedziały na nocnej zmianie w wiejskiej przychodni. Było cicho, pacjenci spali, więc postanowiły obejrzeć ulubiony film o miłości.
— Ile razy oglądam, a nigdy mi się nie nudzi — uśmiechnęła się Beata.
— A ja za każdym razem myślę o mojej babci i dziadku. Babcia Helena i dziadek Kazimierz — jak z filmu. Ich miłość jest równie prawdziwa…
Kinga opowiadała, jak babcia zawsze gderała na dziadka, a on tylko się uśmiechał:
— Ciągle na mnie narzekasz, a za co? Inni chłopy piją, a ja u ciebie złoty!
Na co babcia natychmiast ripostowała:
— Złoty to ty dopiero po emeryturze, a wcześniej to hulaka byłeś nie lada!
Gdy babcia zachorowała, wszyscy myśleli, iż to już koniec. Oboje mieli po osiemdziesiątce. Przyjeżdżali lekarze, dzieci z miasta sprowadziły prywatnego specjalistę. Ale wyniki były dobre, ciśnienie w normie, temperatura stabilna. A Helena wciąż leżała, nie patrzyła w oczy, odmawiała jedzenia.
— Nic mi nie smakuje — szeptała. — Już czas…
Dziadek chodził za nią jak cień.
— Może herbatki z cytryną? — proponował.
— Nie…
— Chociaż trochę kaszy? Sam ugotowałem!
Babcia tylko odwracała się do ściany. Ale dla niego zaczęła jeść — po łyżce owsianki na wodzie.
Pewnego dnia dziadek wyszedł, nasunął czapkę na czoło. Babcia słabo uniosła się na łokciach:
— Gdzie idziesz?
— Zaraz wrócę — mruknął.
Poszedł do Zofii, miejscowej znachorki. Dała mu ziół, szepnęła, jak „przywrócić babcię do życia”.
— Zadziała, jeżeli wszystko zrobisz dobrze.
Wrócił, zaparzył zioła — zapach rozlał się po całym domu! A wtedy babcia znów zaczęła:
— W szafie sukienka na śmierć…
Lecz dziadek nieoczekiwanie rzucił:
— A Jadzię spotkałem pod sklepem! Wystrojona jak lalka! Mówi, wiosna, ptaszki śpiewają, spacer by się przydał. I zaproponowała, żebym z nią poszedł. Wyobrażasz sobie?
Jadwiga była jego pierwszą miłością. Kilka razy wychodziła za mąż, owdowiała i teraz często mrugała do Kazimierza. Mówiła, iż szczęście zmarnował, iż mogło być inaczej…
Babcia znała te jej gadki. I choć dziadek zawsze zaprzeczał, wątpliwość w niej rosła.
A on dodał jeszcze:
— I Krystynę widziałem! W nowym płaszczu, usta pomalowane, oczy błyszczą. Mąż stary, ledwo zipie, a ona — ogień kobieta!
I wtedy babcia zrzuciła koc, postawiła nogi na podłogę i z gniewem pomaszerowała do szafy.
— Twojej sukienki nie zapomniałem, nie martw się. Będziesz najpiękniejsza — powiedział dziadek spokojnie.
— Jaka śmierć?! — warknęła Helena. — choćby wyjść nie mam w co! Mól zjadł płaszcz, czapka stara, chustki — same strzępy!
— A mówiłaś, iż nic nie trzeba, iż i tak…
— A teraz chcę nowe! — oświadczyła i zaczęła wyrzucać z szafy starocie.
— Jadzia i Krystyna już liczą, iż mnie nie ma? Myślą, iż umrę? A oto jestem! Gdzie kartofle? Jeść mi się chce. I herbatę daj, tę pachnącą!
Od tamtego dnia babcia znów chodziła po domu, sprzątała, choćby gderDziadek uśmiechał się pod nosem, patrząc, jak babcia energicznie krząta się po kuchni, bo teraz wiedział, iż jej upór i zazdrość były najlepszym lekarstwem.