«Wstałam, żeby nie oddać nikomu!» Jak babcia odkryła tajemnicę dziadka.

twojacena.pl 5 dni temu

Dziś zapisuję to, co wydarzyło się w naszej wsi. Babcia Halina ostatnio słabła z dnia na dzień. Nie miała siły mówić, wstawać z łóżka, choćby spojrzeć przez okno. Leżała zwrócona do ściany, jakby pogodzona z losem. Jej mąż, dziadek Jan, jak zawsze wrócił do domu, zagotował wodę na herbatę, zaparzył aromatyczną – tak, iż cały dom wypełnił się zapachem, jak za dawnych lat. Chciał dodać otuchy ukochanej, ale usłyszał coś zupełnie innego.

„W szafie leży moja sukienka” – szepnęła Halina. „I chustka, w której mają mnie pożegnać… Tylko się nie pomyl, jest w osobnym worku…”

„Co ty pleciesz?!” – wybuchnął Jan. „Znajdę twoją sukienkę! Ale wiesz, kogo spotkałem pod sklepem? Helenę! Wystroiła się jak na wesele. Podeszła i mówi: *Janek, może spacer?* No i co ty na to?”

I wtedy stał się cud. Babcia Halina jednym ruchem zrzuciła kołdrę, usiadła, a potem… wstała! Powoli, ale stanowczo podeszła do szafy.

Jan zastygł z kubkiem w ręce.

A wszystko zaczęło się wcześniej, gdy dwie pielęgniarki – Kasia i Agnieszka – siedziały na nocnym dyżurze w wiejskiej przychodni. Pacjenci spokojnie spali, więc kobiety włączyły ulubiony film o miłości.

„Oglądam po raz dziesiąty, a wciąż nie nudzi” – uśmiechnęła się Agnieszka.

„A ja za każdym razem myślę o moich dziadkach. Babcia Halina i dziadek Jan – jak z filmu. Taka sama prawdziwa miłość…”

Kasia opowiadała, jak babcia zawsze gderała na dziadka, a on tylko się uśmiechał:

„Ciągle mnie krytykujesz, a co ja takiego zrobiłem? Inni chłopy piją, hulają, a ja przy tobie jak złoty!”

Na co babcia odpowiadała bez namysłu:

„Złotyś się dopiero na emeryturze, a wcześniej toś się tak prowadził, iż ludzie palcami wytykali!”

Gdy babcia położyła się do łóżka, wszyscy myśleli, iż to koniec. Oboje mieli już ponad osiemdziesiąt lat. Przyjeżdżali lekarze, dzieci sprowadziły prywatnego specjalistę. Ale wyniki dobre, ciśnienie w normie, temperatura – jak u kosmonauty. Tylko Halina leżała, nie patrzyła nikomu w oczy, nic nie jadła.

„Nic mi nie smakuje” – mówiła. „Apetytu nie mam. Już czas…”

Dziadek chodził za nią jak cień.

„Herbatki z cytrynką?” – pytał.

„Nie…”

„Chociaż owsiankę? Sam ugotowałem!”

Babcia odwracała się do ściany, ale dla niego zaczęła jeść – łyżeczkę, drugą…

Pewnego dnia dziadek wyszedł z domu, nasunął czapkę na oczy. Halina słabo uniosła się na łokciach:

„Gdzie idziesz?”

„Zaraz wrócę” – burknął.

Poszedł do Cecylii – miejscowej znachorki. Dała mu ziół, szepnęła do ucha, jak „wskrzesić” żonę.

„Wszystko zadziała” – powiedziała – „bylebyś dobrze przygotował.”

Dziadek zaparzył zioła – zapach rozniósł się po całym domu! A babcia znów zaczęła:

„W szafie leży moja sukienka… Na pogrzeb…”

Ale dziadek niespodziewanie rzucił:

„A Helenę widziałem pod sklepem! Wystrojona jak na bal! Mówi, wiosna, ptaszki śpiewają, spacer by się przydał. I zaprosiła mnie. Wyobrażasz sobie?”

Helena była jego pierwszą miłością. Wyszła za mąż, owdowiała, i teraz często przymrużała oko do Jana. Mówiła, iż szczęście mu uciekło, iż mogło być inaczej…

Babcia Halina o tych słówkach wiedziała. I choć Jan zawsze zaprzeczał, w jej sercu tkwiła wątpliwość.

A dziadek dodał jeszcze:

„I Wandę spotkałem! Cała jak z obrazka – nowe palto, usta umalowane, oczy błyszczą. A mąż to przy niej dziad staruch. A ona – ogień!”

I wtedy babcia zrzuciła kołdrę, postawiła nogi na podłogę i z niezadowoleniem podeszła do szafy.

„Pamiętam o twojej sukience, nie martw się. Będziesz najpiękniejsza” – powiedział spokojnie dziadek.

„Jaka śmierć?” – warknęła Halina. „Nie mam choćby w co wyjść! Mól zjadł palto, czapka stara, chusty – same dziury!”

„Ale sama mówiłaś, iż nic ci nie trzeba…”

„A teraz chcę nowe!” – zakrzyknęła i zaczęła wywalać starocie z szafy.

„Helena i Wanda już czekają! Myślą, iż padnę? A ja wstałam! Gdzie ta twoja ziemniaczanka? Jeść mi się chce. I herbatę dawaj, tę pachnącą!”

Od tego dnia Halina znów chodzi po domu, sprząta, gderze jak dawniej. Gdzie się podziała jej „niemoc” – nikt nie zrozumiał.

Dziadek kupił jej nowe palto, czapkę i choćby wiosenną chusteczkę w kwiatki. Teraz babcia chodzi po wsi jak królowa! A dziadek obok, uśmiechnięty pod wąsem, jakby od początku wiedział, kto kogo przechytrzył.

„Patrzcie na niego!” – skarżyła się córce, która przyjechała tydzień później. „Ja ledwie żyłam, a on już z babami się umawia! Helena, Wanda – wiejska konkurencja! Nie dam go nikomu! Na złość wszystkim wstałam – i będę żyć długo, jasne?”

Tej samej nocy Kasia i Agnieszka skończyły oglądać film. Potem siedziały i gawędziły. Noc długa, do końca dyżuru jeszcze daleko.

„Cudowni są twoi dziadkowie!” – uśmiechnęła się Agnieszka. „Prawdziwa miłość.”

„Obchodzili już złote gody. A do diamentowych niedaleko” – powiedziała dumna Kasia. „Starzy są, schorowani, ale trzymają się. I najważniejsze – kochają się.”

„A babcia pewnie boi się, iż dziadek znajdzie sobie inną?”

„Oj, oczywiście!” – rozśmiała się Kasia. „Ale niepotrzebnie. On przy niej wierny jak pies. Za to motywacja – pierwsza klasa!”

I obie wybuchnęły śmiechem – szczerym, serdecznym, takim, jaki rodzi się tylko tam, gdzie za plecami lata, ale w sercu wciąż tli się prawdziwa miłość.

*I ja dziś zrozumiałem: czasem najlepszym lekiem nie są zioła ani lekarstwa, ale zwykła ludzka zazdrość i upór, by nikomu nie oddać tego, co swoje.*

Idź do oryginalnego materiału