„Wstanę, żeby nikomu nie oddać!” Jak babcia Halina poderwała się z łóżka, gdy podejrzewała dziadka Kazimierza o romans
Babcia Halina bardzo osłabła. Nie miała siły mówić, wstać, a choćby patrzeć przez okno. Leżała odwrócona do ściany, jakby już wszystko dla siebie postanowiła. Jej mąż, dziadek Kazimierz, jak zawsze wszedł do domu, zagotował czajnik, zaparzył aromatyczną herbatę — zapach rozszedł się po całym domu, jak za dawnych czasów. Chciał dodać otuchy swojej ukochanej, ale usłyszał od niej coś zupełnie innego, niż się spodziewał.
— W szafie leży moja sukienka — szepnęła Halina. — I chusteczka, w której trzeba mnie odprowadzić na ostatnią drogę… Tylko nie pomyl, jest w osobnym woreczku…
— Co ty pleciesz?! — wybuchnął Kazimierz. — Znajdę twoją sukienkę! Ale wiesz, kogo spotkałem pod sklepem? Hannę! Jak się wystroiła! Oczy mi się rozbiegły. Podchodzi do mnie i mówi: „Nie chciałbyś ze mną się przespacerować, Kazimierzu?” Co ty na to, hm?
I wtedy stał się cud. Babcia Halina jednym ruchem zrzuciła koc, gwałtownie usiadła, a potem — wstała! Powoli, ale stanowczo podeszła do szafy.
Kazimierz zastygł z filiżanką w ręce.
A wszystko zaczęło się wcześniej, gdy Krystyna i Bogna, dwie pielęgniarki, siedziały na nocnym dyżurze w wiejskiej przychodni. Było cicho, pacjenci spokojnie spali, więc kobiety postanowiły obejrzeć ulubiony film o miłości.
— Ile razy oglądam — nigdy mi się nie nudzi — uśmiechnęła się Bogna.
— A ja za każdym razem wspominam moich dziadków. Moja babcia Halina z dziadkiem Kazimierzem — jak z filmu. Miłość mają tak samo prawdziwą…
Krystyna opowiadała, jak babcia Halina zawsze zrzędziła na dziadka, a on tylko się uśmiechał:
— Ciągle na mnie narzekasz, za co? Inni chłopy się włóczą, piją, a ja u ciebie — złoty!
Na co babcia Halina natychmiast ripostowała:
— Złotym się zrobiłeś dopiero na emeryturze, a wcześniej — to był dopiero kobieciarz!
Gdy babcia się położyła, początkowo wszyscy myśleli, iż to już koniec. Oboje z dziadkiem mieli już ponad osiemdziesiąt lat. Przyjeżdżali lekarze, dzieci z miasta sprowadziły prywatnego specjalistę. Ale wyniki były dobre, ciśnienie w normie, temperatura — jak u kosmonauty. A Halina wciąż leżała, nie patrzyła w oczy, odmawiała jedzenia.
— Nic mi nie smakuje — szeptała. — Apetytu nie mam. To już… pora…
Dziadek Kazimierz kręcił się wokół niej jak pies na uwięzi.
— Herbatki z cytrynką? — proponował.
— Nie…
— No to choć trochę owsianki! Sam ugotowałem!
Babcia tylko odwracała się do ściany. Ale mimo to dla niego zaczęła jeść po trochu — łyżkę owsianki na wodzie.
Pewnego dnia dziadek wyszedł z domu, nasuwając czapkę głęboko na czoło. Halina słabo uniosła się na łokciach:
— Gdzie idziesz?
— Zaraz wrócę — burknął.
I poszedł do Tekli — miejscowej znachorki. Ta dała mu ziół, szepnęła do ucha, jak „przywrócić życie” ukochanej.
— Wszystko zadziała — powiedziała — jeżeli dobrze to zrobisz.
Dziadek wrócił, zaparzył te zioła, a herbata miała taki aromat — aż po całym domu! I wtedy babcia Halina znowu zaczęła:
— W szafie leży moja sukienka… Na pogrzeb…
Ale dziadek niespodziewanie rzucił:
— A Hannę spotkałem pod sklepem! Tak się wystroiła! Mówi, wiosna, ptaszki śpiewają, spacerować się chce. A potem zaproponowała mi przechadzkę. Wyobrażasz sobie?
Hanna była jego pierwszą miłością. Była zamężna kilka razy, ale owdowiała i teraz często mrugała do Kazimierza. Mówiła, iż szczęście przegapił, iż mogłoby być inaczej…
Babcia Halina o tych jej słówkach wiedziała. I choć Kazimierz zawsze zaprzeczał, wątpliwość w niej została.
A dziadek dodał jeszcze:
— I Renatę spotkałem! Ta to dopiero wygląda — w nowym płaszczu, usta umalowane, oczy błyszczą. Mąż stary, niedołęga, a ona — ogień baba!
I wtedy babcia zrzuciła koc, opuściła nogi z łóżka i z niezadowoleniem podeszła do szafy.
— Nie zapomniałem o twojej sukience, nie martw się. Najpiękniejsza będziesz — powiedział dziadek spokojnie.
— Jaka tam śmierć?! — warknęła Halina. — choćby wyjść nie mam w co! Mól zjadł płaszcz, czapka stara, chusteczki — same dziury!
— Sam przecież mówiłaś — nic nie trzeba, iż i tak…
— A teraz chcę nowe! — oświadczyła i zaczęła z furą wyciągać starocie z szafy.
— Hanna i Renata pewnie już czekają. Myślą, iż już po mnie? A ja wstałam! Gdzie ta twoja ziemniaczana? Jeść mi się chce. I herbaty daj, tą pachnącą!
Od tamtego dnia Halina znów zaczęła chodzić po domu, sprzątać, a choćby jak dawniej zrzędzić. Gdzie się podziała jej „niemoc” — nikt nie zrozumiał.
Dziadek kupił jej nowy płaszcz, czapkę i choćby wiosenną chusteczkę w kwiatki. Teraz babcia Halina chodzi po wsi — jak prawdziwa królowa! Dziadek obok idzie zadowolony, uśmiecha się chytrze, jakby wiedział, kto kogo tak naprawdę przechytrzył.
— Tylko na niego popatrz! — skarżyła się babcia córce, która przyjechała tydzień później. — Jeszcze żyję, a on już z babami się umawia! Hanna, Renata — zaloty wiejskie! Nikomu go nie da— Nikomu go nie dam, będzie mój aż do końca — mruknęła babcia Halina, poprawiając nową chusteczkę i krocząc dumnie w stronę domu, gdzie dziadek Kazimierz już czekał z uśmiechem i świeżo zaparzoną herbatą.