Wspaniały dzień u przyjaciółki – radosne świętowanie urodzin!

polregion.pl 7 godzin temu

Kobieta przyszła w gościnę do przyjaciółki. Znaly się od studiów. Były urodziny. Wszystko było wspaniale, cudownie, po prostu idealnie. Duże mieszkanie, cztery przestronne pokoje.
W salonie zastawiony stół: co tylko dusza zapragnie! Ser roztaczał złocistymi łzami, prawdziwy dobry ser z dziurami. Wyśmienita kiełbasa, ziarnista, z białymi kropelkami tłuszczu. Pieczona ryba. I mięso z rożna – nową piekarnik wypróbowali! Mizerne pomidory, chrupiąca kapusta z czosnkiem. Słodkości, ciasta… Nie stół, a holenderski martwy natura.

A goście tacy wspaniali. Rodzina i koledzy z pracy. Wszyscy szczerze gratulują, wznoszą toasty. Muzyka cicho gra w tle. Na półkach porcelanowe figurki, w oknach piękne zasłony, kwiecisty dywan na podłodze, miękki, tłumi odgłosy… Wszyscy jedli z apetytem.

Mąż przyjaciółki podarował żonie elegancki pierścionek z brylancikiem. W końcu okazja – pięćdziesiąt lat! Dzieci serdecznie winszowały mamie. Mały wnuczek pocałował babcię… I dla wszystkich starczyło miejsca. Wszyscy byli zadowoleni i szczęśliwi.

A potem choćby tańczyli. Gospodarze specjalnie opróżnili jeden pokój do tańca. I nieco rozgrzane jedzeniem oraz drinkami towarzystwo wirowało powoli w rytm pięknych piosenek z młodości. I Małgosię też zaprosił do tańca przystojny mężczyzna – znajomy męża solenizantki.

Małgosia tańczyła. Zarumieniona, włosy rozpuszczone – tańczyła znakomicie. Jak za dawnych lat. A mężczyzna uśmiechał się, mówił komplementy. Nic więcej. Ale było to przyjemne. Po prostu miło słuchać dobrych słów.

A potem Małgosia spojrzała na zegarek i oprzytomniała. Trzeba wracać do domu. Nie iść – biec. Już późno. Teściowej trzeba podać leki, umyć ją, mąż sam nie da rady. I ugotować obiad na jutro, bo praca czeka po południu, ale rano masa innych spraw. Potem mąż wróci, on też ma swoje kłopoty. Gdy w domu jest chory, zawsze jest co robić. I te obowiązki nigdy się nie kończą.

A pieniędzy brak. Mąż stracił pracę, wydawnictwo upadło. Na razie znalazł coś tymczasowo, za grosze. A jeszcze kredyt do spłacenia, bo biznes syna się nie udał. I trzeba jechać do szpitala do synowej, już dwa tygodnie leży tam z dzieckiem.

Teściowa zostanie z opiekunką. A wiecie, ile trzeba płacić za godzinę takiej opieki? Właśnie. Potrzeba pieniędzy. I jeszcze w nocy trzeba będzie posiedzieć przy komputerze, popracować, żeby potem opiekunka mogła zająć się chorą…

Te myśli runęły na nią jak lawina. Małgosia gwałtownie się ubrała – nikt jej nie zatrzymywał. Impreza trwała dalej. Przyjaciółka przytuliła ją na pożegnanie. Zawsze pomagała! Ale ma swoją rodzinę, swoje święto. Swojego męża. Swoje dzieci. A Małgosia musi wracać. Do swojego domu. Do swojego życia.

I szła na przystanek w chłodnym, trzeźwiącym deszczu. Na moment przyszła myśl: wrócić. Wrócić do tego ciepła, tam, gdzie stół zastawiony, gdzie gra muzyka, gdzie wszyscy tacy serdeczni i szczerzy.

Gdzie można rozmawiać nie o chorobach i pieniądzach, nie o nieszczęściach i problemach – ale o filmach. Wspominać zabawne historie z młodości. Śmiać się z dowcipów. Albo choćby tańczyć powoli w rytm cichej, czułej muzyki z przystojnym mężczyzną…

Ale Małgosia jechała zimnym autobusem do domu. A potem weszła do swojego małego mieszkania – powitał ją zapach choroby. Można sprzątać i myć, ale ten smród nie znika. Zapach nieszczęścia – trudno go opisać. Ale jest. I jeszcze czuć spaloną kaszę – znowu nie dopilnował. Potem gar trudno doczyścić…

A zmęczony mąż od progu zaczął opowiadać, co lekarz zalecił jego matce. I jemu. Trzeba się zapisać do innego specjalisty, wyniki nie najlepsze.

Mieszkanie wydało się Małgosi ciemne, ciasne, przesiąknięte chorobą, biedą, pechem. A mąż stał przed nią postarzały, siwy – niemal starzec. I żarówka w lampie przepaliła się. Światła ubyło. A dookoła pudełka z lekami, nowe prześcieradła i pampersy, wielka torba zużytych – trzeba wynieść na śmietnik…

To był tak ostry kontrast z tym cudzym, szczęśliwym domem, iż Małgosia ledwo powstrzymała łzy. W gardle stanął gorzki guzek.

Przełknęła go. Uśmiechnęła się. Przytuliła męża. Powiedziała: *Dzięki, iż puściłeś mnie do Ewy. Dobrze się zrelaksowałam. Nalej wanny, zaraz wykąpiemy mamę. Nakarmiłeś ją? Dałeś leki? A swoje wziąłeś?*…

I zabrała się do pracy. Takie jest życie. Trzeba je przeżyć. Trzeba działać, walczyć, sprzątać, myć i szorować, pracować i zarabiać. Po prostu życie. I bliscy, bez których nie da się istnieć. I trzeba poprawiać to, co się ma. Nie porównując zbytnio z cudzym życiem. Trzeba wypełniać obowiązki. I kochać. I ratować swoich, ot co.

Tak myślała Małgosia. A mąż wymienił żarówkę – zrobiło się jaśniej. I mieszkanie jakby się powiększyło, stało się przestronniejsze. A biedna chora zasnęła, więc noc będzie spokojna. I można jeszcze trochę popracować. Siły jeszcze są. Dla bliskich – siły zawsze się znajdą.

A gdy przyjaciółka napisała i spytała: *Można podać twój numer temu przystojniakowi?*, Małgosia wysłała uśmiechniętą buźkę i stanowcze *Nie!*. I podziękowała za przyjęcie. Za ciepło. Za wytchnienie. Za przyjaźń i dobroć. A przyjaciółka zrozumiała. Tak tylko zapytała.

Bo życie czasem pyta, kusząc nas pokusą zamiast znanego ciężaru. Ale i tak wracamy do swoich. Do swojego życia. I robimy, co do nas należy. choćby gdy bardzo się zmęczyliśmy. choćby gdy tak chcemy zostać tam, gdzie ciepło i radośnie. Ale wracamy do swoich. Miłość sprowadza nas z powrotem – i nie pozwala uciec, odejść.

Mimo pokus.

Idź do oryginalnego materiału