Dzisiaj odwiedziłam przyjaciółkę od studiów. Były urodziny. Wszystko było wspaniałe, cudowne. Duże mieszkanie, cztery przestronne pokoje. W salonie nakryty stół – same pyszności! Ser płakał złotymi łzami, prawdziwy, porządny, z dziurami. Kiełbasa wyborna, ziarnista, z białymi kropelkami tłuszczu. Ryba pieczona, mięso z rożna – testowali nową kuchenkę! Pomidory małosolne, chrupiąca kapusta z czosnkiem. Słodkości, ciasta… To nie stół, to holenderski martwy natura.
Goście jak marzenie. Rodzina i współpracownicy. Wszyscy szczerze gratulują, wznoszą toasty. Muzyka cicho gra w tle. Na półkach porcelanowe figurki, w oknach piękne zasłony, na podłodze miękki kwiecisty dywan, który tłumi odgłosy… Wszyscy jedli z apetytem.
Mąż solenizantki podarował żonie elegancki pierścionek z brylancikiem. W końcu jubileusz – pięćdziesiąt lat! Dzieci serdecznie życzyły mamie wszystkiego najlepszego. Wnuczek ucałował babcię… Wszystkim było wygodnie, wszyscy szczęśliwi.
Potem choćby tańczyliśmy. Gospodarze specjalnie opróżnili jeden pokój. Lekko rozgrzani jedzeniem i winem goście wirowali w rytm piosenek z młodości. Mnie też zaprosił do tańca przystojny mężczyzna, kolega męża jubilatki.
Tańczyłam. Rozpromieniona, z rozwianymi włosami – jak za dawnych lat. Mężczyzna uśmiechał się, prawił komplementy. Nic więcej. Ale było miło. Po prostu miło słuchać miłych słów.
Wtem spojrzałam na zegarek i oprzytomniałam. Trzeba wracać. Nie wracać – biec! Już późno. Teściowej trzeba podać leki, umyć ją, mąż sam nie da rady. Trzeba ugotować obiad na jutro, bo pracuję od popołudnia, a rano jest tyle spraw. Potem mąż wróci, on też ma pełno zajęć. Gdy w domu jest chora osoba, pracy nigdy nie brakuje. A pieniędzy brak.
Mąż stracił pracę – wydawnictwo się zamknęło. Na razie znalazł coś tymczasowego, za grosze. A kredyt trzeba spłacać, bo synowi biznes splajtował. I jeszcze do szpitala do synowej, już dwa tygodnie leży z dzieckiem.
Teściowa zostanie z opiekunką. A wiecie, ile kosztuje opiekunka na godzinę? No właśnie. Pieniądze, pieniądze… W nocy będę musiała posiedzieć przy komputerze, dorobić, żeby potem opiekunka mogła posiedzieć z chorą…
Te myśli uderzyły we mnie jak fala. gwałtownie się ubrałam – nikt mnie nie zatrzymywał. Impreza trwała. Przyjaciółka przytuliła mnie na pożegnanie. Zawsze pomaga! Ale ma swoje życie, swoje święto. Swojego męża. Swoje dzieci. A ja muszę wracać do domu. Do swojego życia.
I szłam na przystanek w chłodnym, trzeźwiącym deszczu. Na moment przyszła myśl – wrócić. Wrócić tam, gdzie ciepło, gdzie stół zastawiony, gdzie muzyka i wszyscy tacy dobrzy.
Gdzie można rozmawiać nie o chorobach i pieniądzach, nie o nieszczęściach – ale o filmach. Wspominać zabawne historie z młodości. Śmiać się z żartów. Albo tańczyć powolnego walca z przystojnym mężczyzną przy cichej muzyce…
Ale ja jechałam zimnym autobusem do domu. Weszłam do naszego malutkiego mieszkania – powitał mnie zapach choroby. Choć sprzątam i myję, ten zapach nie znika. Zapach nieszczęścia – trudno go opisać, ale jest. I przypalonej kaszy – znowu nie dopilnował. Potem garnek trudno doczyścić…
Zmęczony mąż od progu zaczął opowiadać, co lekarz zalecił jego matce. I jemu. Trzeba zapisać się do innego specjalisty, wyniki nie najlepsze.
Mieszkanie wydało mi się ciemne, ciasne, przesiąknięte chorobą, biedą, pechem. A mąż stał przede mną postarzały, siwy – już staruszek. I żarówka w lampie przepaliła się. Światła ubyło. Wszędzie pudełka z lekami, nowe prześcieradła i pieluchy, wielka torba z użytymi – trzeba wynieść do śmietnika…
To był taki kontrast z tamtym szczęśliwym domem, iż ledwo powstrzymałam łzy. Gardło ścisnęło mi się z żalu.
Przełknęłam gorycz. Uśmiechnęłam się. Przytuliłam męża. Powiedziałam: *Dzięki, iż puściłeś mnie do Anki. Dobrze się bawiliśmy, odpoczęłam. Nalej wanny, zaraz będziemy mamę myć. Nakarmiłeś ją? Dałeś leki? A swoje wziąłeś?*
I zabrałam się do pracy. Takie jest życie. Trzeba je przeżyć. Krzątać się, walczyć, sprzątać, prać, gotować, zarabiać. Po prostu życie. I bliscy, bez których nie da się żyć. Trzeba poprawiać to, co się ma. Nie porównując zbyt często z życiem innych. Trzeba spełniać obowiązki. I kochać. I ratować swoich – ot, cała filozofia.
Tak myślałam. A mąż wymienił żarówkę – zrobiło się jaśniej. Mieszkanie jakby się powiększyło. Biedna chora zasnęła – noc będzie spokojna. Jeszcze trochę popracuję. Siły się znajdą. Dla swoich zawsze się znajdą.
Gdy przyjaciółka napisała i spytała: *Mogę dać twój numer temu przystojniakowi?*, wysłałam uśmiechniętą buźkę i stanowcze *Nie!*. Podziękowałam za święto. Za ciepło. Za chwilę wytchnienia. Za przyjaźń. I Anka zrozumiała. Tak tylko spytała.
Bo życie czasem pyta, kusząc nas czymś lepszym zamiast codziennego trudu. Ale i tak wracamy do swoich. Do swojego życia. I robimy, co do nas należy. choćby gdy bardzo jesteśmy zmęczeni. choćby gdy tak chcemy zostać tam, gdzie ciepło i wesoło. Ale wracamy do swoich. Miłość nas tam sprowadza – i nie pozwala odejść.
Mimo pokus.