Wreszcie… czy to dopiero początek?

newsempire24.com 2 dni temu

No więc nareszcie… czy to dopiero początek?

Kiedy wychodziła za mąż, Kinga choćby nie przypuszczała, iż jej przyszły mąż Krzysztof od lat jest więźniem nałogu. Poznali się szybko, zaiskrzyło, a on już po kilku tygodniach oświadczył się — lekko wstawiony, z charakterystycznym zapachem alkoholu:

— Kinga, może byśmy się pobrali? — wyszeptał, opierając się o framugę.

— Chyba jesteś pijany? — zaprotestowała słabo, bardziej zaskoczona niż zła. W końcu też marzyła o ślubie — wszystkie koleżanki już miały obrączki.

— No z euforii — zaśmiał się Krzysztof. — Toż to święto! Oświadczyny!

— Zgoda, ale pod jednym warunkiem: pijesz tylko od święta — uprzedziła.

— No to akurat mam powód do świętowania — odparował żartobliwie.

Młoda, naiwna, zakochana — Kinga nie wiedziała, iż ojciec Krzysztofa pił całe życie. A syn już dawno podzielił ten nałóg, choć matka, Bożena, bezradnie kiwała głową:

— Sam się zapiłeś, a teraz i syna wciągasz!

— Niech chłopak będzie prawdziwym facetem! — uśmiechał się jej mąż, nalewając synowi kieliszek do obiadu.

Po ślubie zamieszkali w małym mieszkaniu, które Kinga dostała po babci. Z początku było znośnie: Krzysztof pracował, wracał regularnie, choć często z „atmosferą”. Zawsze miał gotowe wytłumaczenie:

— U Zbyszka dziecko się urodziło, jak nie wypić? U Darka urodziny, no i wznieśliśmy toast… A Władek na działce częstował — nie wypadało odmówić…

Potem urodził się syn — Tomek. Ale ojcostwo wcale nie otrzeźwiło Krzysztofa. Coraz rzadziej bywał w domu, unikał kontaktu z dzieckiem.

— Dlaczego nie spędzasz czasu z synem? — pytała Kinga z wyrzutem.

— Sam mówisz: „nie chuchaj na niego fuszerką”. Więc nie podchodzę — machnął ręką.

— To przestań pić! Ile można? — łzy spływały jej po policzkach.

Minęło osiem lat. Alkohol stał się nieodłączną częścią życia Krzysztofa. Pracę tracił jedna po drugiej. Kinga ciągnęła wszystko sama, na szczęście Bożena pomagała — kupowała wnukowi ubrania, dorzucała się do rachunków.

— Kinga to skarb — zwierzała się Bożena siostrze. — A syn… coraz gorzej. Nie poznaję go.

Krzysztof stał się cieniem dawnego siebie: wynędzniały, bez zębów, bez chęci do życia. Ani miłości, ani troski — nic nie zostało.

— Rozwiedź się z nim — radzili wszyscy: koleżanki, współpracownicy, choćby sąsiedzi.

Ale Kinga żałowała męża. Jak bezdomnego psa. Aż w końcu zrozumiała, iż Tomek rośnie, patrzy, wchłania, i sam już nie chce wracać do domu, gdzie śmierdzi nieszczęściem.

Wtedy powiedziała teściowej:

— Bożeno, nie daję już rady. Rozwodzę się.

— Może go leczyć? — cicho poprosiła. — Może jeszcze nie za późno?

— Ile wy swojego leczyliscie? — gorzko uśmiechnęła się Kinga. — Chcę, żeby syn wyrósł inaczej. Lepiej, żeby w ogóle nie widział ojca.

Bożena tylko westchnęła:

— No to gdzie on pójdzie… Do nas, oczywiście. Co ja tam będę miała…

Ale był jeszcze jeden powód. Kinga od dawna czuła sympatię do kolegi z pracy — Wojtka. Pojawił się w ich dziale niedawno: zadbany, jasnowłosy, z przenikliwymi niebieskimi oczami i rzadką dziś uprzejmością. Po rozwodzie, bez awantur, przyjechał do ojca z innego miasta. Kobiety w biurze — jedne dyskretnie, inne otwarcie — próbowały zwrócić jego uwagę, ale Wojtek trzymał dystans.

Gdy Kinga złożyła pozew, Krzysztof choćby się nie zdziwił. Torby pod drzwiami, krótka rozmowa — i poszedł. Do rodziców.

A dwa tygodnie później Wojtek podszedł do niej po pracy:

— Kinga, może kawę? Tak po prostu, pogadamy.

Skinęła, policzki jej zapłonęły. Posiedzieli w kawiarni, a między żartami i poważnymi słowami nagle padło:

— Od razu wiedziałem, iż nie jesteś tylko koleżanką z pracy. Jesteś moim przeznaczeniem — powiedział.

Od tamtego wieczoru wszystko się zmieniło. Tak, plotki w biurze były. Zwłaszcza od Asi:

— No proszę, nasza cicha wodza i Wojtka usidliła… A ja się tak starałam…

Kinga tylko wzruszała ramionami. Nie musiała nic tłumaczyć.

Wkrótce Wojtek jej się oświadczył. Skromny pierścionek, szczere spojrzenie, i serce znów zabiło mocniej.

W sobotę zaprosiła teściową. W domu pachniało drożdżówkami, na stole parowała herbata.

— Mam nowinę — powiedziała Kinga, serce waliło. — Wychodzę za mąż. Za Wojtka.

Bożena na moment zastygła. A potem… rozpłakała się i przytuliła ją:

— No nareszcie… Córeczko, zasłużyłaś na szczęście. Pomogę ci przygotować wesele. Będzie najpiękniejsze!

Siedziały przy stole, planując suknię, kwiaty, gości. I Kinga czuła, iż nie ma już przed sobą tylko byłej teściowej — miała przyjaciółkę. A Bożena — córkę, której nie urodziła, ale przygarnęła sercem.

Idź do oryginalnego materiału