„Wprowadzenie się siostrzeńców na chwilę zamieniło mnie w ich drugą matkę”

polregion.pl 15 godzin temu

Zawsze uważałam, iż więzi rodzinne to coś pięknego. Zwłaszcza gdy w rodzinie panuje zgoda, wzajemne zrozumienie i chęć pomocy. Ale to działa tylko do momentu, gdy jedna ze stron nie zaczyna traktować życzliwości jako obowiązku, a wsparcia — jako darmowej usługi.

Z moim mężem Jackiem tworzymy silną, ustabilizowaną rodzinę. Jesteśmy razem od dziesięciu lat, wychowaliśmy dwoje wspaniałych dzieci — Krzysia i Hankę. Dopiero co spłaciliśmy kredyt za trzypokojowe mieszkanie w Krakowie, a choćby dostaliśmy od dewelopera zniżkę za wcześniejszą spłatę. Życie wreszcie zdawało się wchodzić w spokojny, uporządkowany rytm. Ale to było tylko do czasu, aż w naszym domu pojawiły się dwa małe huragany — siostrzeńcy mojego męża.

Wszystko zaczęło się niewinnie. Jego młodsza siostra, Beata, to kobieta niełatka. Za sobą ma trzy nieudane małżeństwa, dwóch synów z różnych związków i niekończące się poszukiwania „prawdziwej miłości”. Po kolejnym rozwodzie najwyraźniej uznała, iż szczęście to mężczyzna, a dzieci… cóż, dzieci mogą poczekać. Wcześniej zostawiała je u naszej teściowej, ale babcia jest już w podeszłym wieku i trudno jej radzić sobie z dwoma hiperaktywnymi chłopcami. Więc Beata zwróciła wzrok na nas.

— Ania, no przecież tylko na sobotę! Ja z Marcinem (wtedy jej nowy adorator) idziemy do restauracji, obchodzimy rocznicę. Wieczorem ich odbiorę, słowo!

Wtedy się nie sprzeciwiałam. Chłopcy dogadują się z naszymi dziećmi, bawią się, śmieją, wszystko wyglądało bezproblemowo. No cóż, jeden wieczór — nie tragedia. Tylko iż „wieczór” gwałtownie zamienił się w „do niedzieli”, potem w „zostawię w piątek, odbiorę w poniedziałek”, a ostatnią kroplą okazały się dwa tygodnie, gdy Beata poleciała z nowym partnerem do Egiptu, korzystając z „last minute”. Oczywiście bez dzieci.

— No co ty, Ania, pomyśl tylko, dwa tygodnie! No nakarmić, no wrzucić do pralki parę koszulek, jaka to różnica? Przecież oni są u ciebie jak swoje!

Nie, Beata. Nie jak swoje. Mam własne dzieci, które kocham, wychowuję, wkładam w nie serce i siłę. A ty przywozisz swoje jak walizki do przechowalni i uważasz, iż to w porządku, bo „jesteśmy rodziną”.

Tak, w mieszkaniu jest miejsce. Ale fizycznie — jest nas teraz sześcioro. I to nie byle jakich sześcioro. To czworo dzieci, z których każdy ma swoje zachcianki, humory, potrzeby. Hałasują, kłócą się, brudzą wszystko, co się da. Znaleźć pół godziny ciszy to niemal heroizm. A mnie, poza tym, jeszcze gotować, prać, sprawdzać lekcje, robić zakupy i jakoś nie oszaleć.

Jacek widział, jak się męczę. Starałam się trzymać fason, uśmiechać, nie wybuchać. Ale pewnego wieczoru po prostu usiadłam w kuchni i cicho zapłakałam ze zmęczenia. Jacek podszedł, przytulił. Porozmawialiśmy. Spokojnie, bez krzyków. Powiedziałam, iż tak dalej nie dam rady. Że nie jestem gotowa być drugą matką dla jego siostrzeńców. Że nie chcę, żeby nasz dom stał się przystankiem dla miłosnych podbojów jego siostry.

— Niech przychodzi w gości. Z dziećmi — proszę bardzo. Niech się pobawią, pobędą razem. Ale mieszkanie u nas tygodniami — to już nie wchodzi w grę. Ja nie jestem niańką, a ty — pogotowiem rodzinnym. My też mamy swoje życie, zmęczenie, granice.

Zgodził się. Powiedział, iż wszystko rozumie. I obiecał porozmawiać z Beatą.

Teraz czekam. Z niepokojem, ale i nadzieją. Bo jestem pewna — jego siostra nie ucieszy się z tej rozmowy. Przywykła, iż wszystko jej się należy. Że wszyscy jej powinni. Że dzieci to wspólna odpowiedzialność, dopóki ona układa sobie życie osobiste.

Ale dość. Wychowywanie to bycie przy dziecku, a nie zrzucanie go na innych. Nie mówię, iż cudze dzieci to cudzy kłopot. Ale gdy inni latami zajmują się twoimi dziećmi — to już nie pomoc, to zwykła obojętność.

Jestem zmęczona. Chcę odzyskać nasz dom. Naszą rodzinę. Nasze weekendy bez „tymczasowych lokatorów”. Mam nadzieję, iż Jacek dotrzyma słowa. I iż Beata w końcu zrozumie: skoro urodziła — niech sama wychowuje. A nie liczy, iż ktoś zawsze podstawi plecy. Zwłaszcza gdy sama ciągle się odwraca.

Idź do oryginalnego materiału