Włóczykinierzy / floriankonrad

publixo.com 1 miesiąc temu

żal patrzeć, szmulą się tacy całymi garściami,
sami straciwszy rozeznanie, gdzie i dokąd.
jak raz się wyruszy na poniewieruchę
– nie ma zmiłuj,
trzeba dostrzępić się do końca,
wydrążyć aż po najciaśniejsze zakamarki.

i tak tłuką drewniejące kości, samozwańczy konsyliarze
Rady Nieistniejącej, odważnikowie o sercach jak
postronki i głowach niczym szkiery,
którym najlepiej wychodzi gramolenie się na szalkę,
by zeskakiwać cymbałami w dół,
na złamanie krzyża.

krąży gorzki żart o tych spariasowańcach, iż
mają niedorosłe dusze, więc po śmierci przyjdzie im
przeczekiwać wieczność w niebiańskim powiecie
dla zmarłych niemowląt i poronionych płodów
(bo gdzież wpuścić takich pomiędzy poważne zbawiuchy?!).

przegnać ich na czternaście i pół wiatru? dołączyć?
– zastanawiam się chwileńkę, dobrze znając odpowiedź.
układam plan wędrówki, żłobię linijki w powietrzu.
może uda mi się przewrócić Znak,
wiecie, ten wszechdrogowy zakaz wjazdu,
który, gdy tylko się go minie – ożywa i bije
`przestępców` swoją tarczą, natychmiast schyla się

– i robi bęęęę! – prosto w głowy, czy dachy samochodów.
pomocuję się z Prawem, postaram się złamać Mu kark.
wiem, nie będzie łatwo,
zaryzykuję więcej, niż dużo.

a potem, o ile uda mi się przeżyć, usiądę
w pierwszej lepszej knajpce i, aby wybić
klina klinem, zamówię małą tragedię.
w szkle, z palemką. na miejscu.
Idź do oryginalnego materiału