Właściciel Restauracji, Który Wszedł w Podstawienie A To, Co Zobaczył, Złamało Mu Serce
Chłodnego poniedziałkowego poranka Krzysztof Nowak wysiadł z czarnego SUV-a, słysząc ciche tykanie silnika. Nie wyglądał na właściciela sieci popularnych barów mlecznych. Zamiast eleganckich garniturów, wypastowanych butów i pewnej siebie postawy biznesmena, miał na sobie wyblakłe dżinsy, starą bluzę z kapturem i wełnianą czapkę nasuniętą nisko na czoło. Dla przechodniów mógł być po prostu kolejnym facetem idącym na śniadanie albo kimś, kto od dłuższego czasu ledwo wiąże koniec z końcem.
Tak właśnie chciał, żeby było.
Od dziesięciu lat Krzysztof wkładał całe serce w swoją sieć Nowoczesna Kuchnia. Zaczynał od jednej budki z zapiekankami, przepisu na najpuszystsze racuchy i wsparcia matki, która pomagała mu piec ciasta przed świtem. Jedna budka zamieniła się w bar, a potem w całą sieć. W najlepszych czasach Nowoczesna Kuchnia była miejscem, gdzie rodzice zabierali dzieci po meczach piłki nożnej, gdzie przyjaciele spotykali się na weekendowe śniadania i gdzie jadło się przed długim dniem pracy.
Ale ostatnio Krzysztof zauważył zmianę. Pięciogwiazdkowe recenzje zniknęły, zastąpiły je skargi wolna obsługa, zimne dania, a choćby plotki o chamstwie. To bolało, bo jego marka nigdy nie była tylko o jedzeniu. Chodziło o życzliwość, wspólnotę i szacunek dla ludzi. Mógł zatrudnić tajnych inspektorów albo postawić więcej kamer, ale coś podpowiadało mu, iż prawda wyjdzie na jaw tylko wtedy, gdy zobaczy ją na własne oczy.
Dlatego tego poniedziałkowego poranka postanowił wejść w podstęp.
Wybrał lokal w centrum miasta ten sam, który otworzył jako pierwszy. Ten, w którym w rogu jednej z ławek wciąż była rysa od zbyt gorącej blachy do ciasta, którą kiedyś postawiła tam jego matka. Gdy przechodził przez ulicę, miasto budziło się do życia: samochody mijały się z cichym szumem, na chodniku słychać było kroki, a w powietrzu unosił się zapach smażonej kiełbasy. Jego serce zabiło szybciej.
W środku czerwone kanapy i kafelkowana podłoga wyglądały tak samo. Ale twarze za ladą? Zupełnie inne.
Pracowały dwie kasjerki. Jedna to była szczupła młoda kobieta w różowym fartuchu, która głośno żuła gumę, przeglądając telefon. Druga Danuta, starsza kobieta o zmęczonych oczach, z wizytówką na postrzępionej tasiemce. Żadna nie spojrzała, gdy Krzysztof wszedł do środka.
Stał przy ladzie przez pełne trzydzieści sekund. Żadnego Dzień dobry. Żadnego uśmiechu. Tylko dźwięk tłuczonych talerzy i stukot klawiszy w telefonie.
Następny! warknęła w końcu Danuta, nie podnosząc wzroku.
Krzysztof podszedł. Dzień dobry powiedział cicho.
Danuta spojrzała na jego pomiętą bluzę i zniszczone buty, po czym mruknęła: No i? Co podać?
Kanapkę śniadaniową z kiełbasą, jajkiem i serem. I czarną kawę.
Wpisała zamówienie, westchnęła, jakby to był ogromny wysiłek, i rzuciła: Siedem pięćdziesiąt.
Krzysztof podał jej pomiętą dziesiątkę. Nie podziękowała po prostu rzuciła resztę na blat, gdzie monety zadźwięczały o laminat.
Wybrał stolik w kącie, popijając kawę i obserwując bar. Było tu sporo ludzi, ale atmosfera była dziwna. Personel poruszał się powoli, z wyrazem twarzy wahającym się między znudzeniem a irytacją. Kobieta z dwójką maluchów musiała powtórzyć zamówienie trzy razy, zanim je poprawnie zapisano. Starszy pan, pytając o zniżkę dla emerytów, usłyszał tylko: Jest w menu, proszę pana. Gdy kelnerka upuściła tacę, zaklęła głośno, nie zważając na dzieci w pobliżu.
Krzysztof poczuł, jak w żołądku zaciska mu się węzeł.
Wtedy usłyszał coś, co sprawiło, iż wyprostował się na krześle.
Przy ladzie dziewczyna w różowym fartuchu szepnęła do koleżanki: Ten gość w kącie? Założę się, iż to jeden z tych, co nigdy nie dają napiwków. Wskazała głową w stronę Krzysztofa. Patrz na niego pewnie będzie siedział tu cały ranek.
Twarz Krzysztofa zarumieniła się. Nie z powodu wstydu, ale dlatego, iż zrozumiał, iż problem sięga głębiej niż wolna obsługa. Nie chodziło tylko o szybkość czy skuteczność chodziło o podejście. Gdzieś po drodze z Nowoczesnej Kuchni zniknęła serdeczność.
Kanapka trafiła na stół bez słowa. Chleb był czerstwy, kiełbasa rozmiękła. Przełknął kęs, zmuszając się, by nie wypluć. Wtedy wydarzyło się coś, co zmieniło wszystko.
Do środka wszedł chłopiec może dziewięcio- lub dziesięcioletni trzymając za rękę kobietę, najpewniej swoją matkę. Oboje mieli na sobie wytarte płaszcze, które widziały już zbyt wiele zim. Chłopiec rozglądał się szerokooki po ciastach w witrynie.
Matka podeszła do kasy, pytając cicho: Czy macie jeszcze śniadaniowy zestaw? Mamy tylko pięć złotych.
Kasjerka choćby nie spojrzała. To za mało. Zestaw kosztuje sześć pięćdziesiąt.
Krzysztof obserwował, jak ramiona kobiety opadają. Dobrze, w takim razie tylko kawa dla mnie.
Ale chłopiec pociągnął ją za rękaw. Mamo, musisz coś zjeść.
Zanim zdążyła odpowiedzieć, Danuta machnęła ręką. Proszę odejść, jeżeli nie zamawiają państwo nic więcej. Ludzie czekają.
To był ostatni dzwonek. Krzysztof wstał, podszedł do kasy i wyciągnął z kieszeni dwudziestkę. Proszę im dodać do rachunku powiedział.
Kobieta spojrzała na niego z zaskoczeniem. Och, to bardzo miłe, ale
Żadnego ale uśmiechnął się lekko Krzysztof. Niech pani weźmie, co tylko chce. I dwie gorące czekolady, na mój rachunek.
Danuta przewróciła oczami, ale wpisała zamówienie. Twarz chłopca rozpromieniła się jak w Boże Narodzenie.
Krzysztof wrócił do stolika, ale