Przed wyjściem z metra zrobił się tłok. Na zewnątrz lało jak z cebra. Ci, którzy mieli parasole, zatrzymywali się w drzwiach, wyciągając je z toreb. Reszta, bez parasoli, nie spieszyła się na deszcz, ale naciskający z tyłu ludzie wypychali ich na zewnątrz.
– Wyjmij parasol – powiedział Marek, stojąc już pod deszczem.
– Nie mam parasola – odpowiedziała Zuzanna, nie mogąc oprzeć się napierającemu tłumowi.
– Przecież mówiłem rano, iż będzie padać – warknął Marek, z irytacją spoglądając na drzwi metra.
– Spóźniałam się, nie myślałam o tym… Mógłbyś sam wziąć. Zresztą, twój parasol jest większy, zmieścilibyśmy się oboje – odparła Zuzanna.
– No trudno, nie z cukru jesteśmy, nie rozpuścimy się – stwierdził Marek i ruszył przed siebie, a Zuzanna ledwo nadążała za nim.
– Właśnie, iż duży. Wczoraj nosiłem go cały dzień, a deszczu nie było. Ty masz składany. Po co go w ogóle wyciągałaś z torebki? – mruczał pod nosem Marek.
– Suszyłam…
Szli, kłócąc się przez szum deszczu.
– Zawsze znajdziesz sobie wymówkę, a mnie od razu obwiniasz – zirytowała się Zuzanna, zmęczona sprzeczką.
– Nie obwiniam cię, tylko powiedziałem…
– Powiedziałeś tak, iż znowu poczułam się winna. Nie można było powiedzieć tego inaczej, bez wyrzutów? Albo w ogóle się nie odzywać? Męczą mnie twoje docinki. Potrafisz z byle czego zrobić problem na skalę wszechświata.
– Deszcz to dla ciebie byle co? – zapytał mąż, nie odwracając się. – Po prostu powiedziałem…
– Och, nie zaczynaj znowu. Mam dość! – przerwała mu Zuzanna.
Dusiła się od szybkiego marszu, głos jej drżał.
Marek jeszcze coś mruczał, ale ona już nie odpowiadała, w końcu i on zamilkł. Zuzanna wiedziała, iż nie miała racji, ale ten deszcz… Ubranie gwałtownie nasiąkło, przylegając do ciała. Woda spływała jej z włosów.
Kiedy to się zaczęło? Te drobne kłótnie i pretensje. Czy zawsze tak było? Chyba tak. Tylko wcześniej starała się ustępować, gasić iskrę, zanim rozgorzeje prawdziwa awantura.
Naprzeciw nich szedł mężczyzna. On też nie miał parasola, ale wyglądał, jakby czerpał przyjemność z deszczu. Szedł powoli, z rękami w kieszeniach dżinsów. Serce Zuzanny zabiło szybciej, wyprzedzając myśli i wzrok. Kamil!
Nie mogła oderwać od niego wzroku. On też na nią patrzył, ale mijając ją, nagle spojrzenie odwrócił. Jak to rozumieć? To przecież on! Nie mogła się pomylić. A jednak minął ją bez słowa. Może jednak się myliła? Przecież podobnych ludzi jest wielu. Zrobiła gwałtowny wdech – okazało się, iż cały czas wstrzymywała oddech. Z żalu i dezorientacji oczy jej zaszły łzami, na szczęście twarz i tak była mokra od deszczu.
– Znasz go? Czemu się tak na ciebie gapił? – Marek pochylił się, próbując zajrzeć żonie w oczy.
– Nie. Pewnie mi się przewidziało – odpowiedziała po chwili milczenia.
*A czemu udawał, iż mnie nie poznaje?* – pytanie rozpierało ją od środka.
– Kłamiesz. Patrzyliście na siebie jak… Wyglądasz, jakbyś zobaczyła ducha.
*Tak właśnie było* – pomyślała, ale głośno powiedziała:
– Wygląda jak mój kolega z roku. Pomyślałam, iż to on. Sam widziałeś, choćby się nie przywitał. – Starała się mówić spokojnie, choć w środku gotowała się. – Co, zazdrościsz mi? – Próbowała z tego zrobić żart.
– Jesteś jakaś roztrzęsiona – nie dawał za wygraną Marek.
– Przestań mnie pytaniami zasypywać. Nie. Znam. Go! – wybuchnęła Zuzanna.
*Miał rację. Zobaczyłam ducha. Tak bardzo starałam się o nim zapomnieć! Ale skoro udawał, iż mnie nie zna, to ja też nie chcę go znać. Zdradził mnie…*
– Przyznaj się, iż coś było między wami, skoro tak reagujesz – powiedział Marek, udając obojętność.
– Czego ty ode mnie chcesz? Daj już spokój – jęknęła Zuzanna.
W końcu dotarli do domu.
– Pierwsza do łazienki – rzuciła Zuzanna, wchodząc do mieszkania, i wślizgnęła się pod prysznic.
Marek coś mruknął, ale włączyła wodę, żeby go nie słyszeć. *No i wygląd! I on mnie taką zobaczył. Nic dziwnego, iż minął mnie obojętnie. Wszystko przez ten deszcz…* – myślała, przyglądając się sobie w lustrze.
Zrzuciła mokre ubranie, wrzuciła do pralki i znów spojrzała na swoje odzwierciedlenie. Figura szczupła jak dawniej, piersi niewielkie, ale jędrne, na twarzy żadnej zmarszczki. Cieszyła się, iż natura obdarzyła ją gęstymi, czarnymi rzęsami. Rzadko używała makijażu. *Jeszcze tylko tusz spływający po twarzy jak u kobry by brakowało. Ale nieźle wyglądam* – oceniła z satysfakcją. *A on się zmienił, dojrzał, rysy twarzy ostrzejsze…*
Weszła pod strumień wody. Gorące krople rozgrzewały, zmywając zmęczenie i napięcie. Stała tak, nie mogąc uwolnić się od wspomnień…
***
Zuzanna podeszła do tablicy. Przed listami przyjętych na studia tłoczyli się kandydaci. Wysocy chłopacy zasłaniali jej widok.
– Przepuśćcie! – straciła cierpliwość i zaczęła przepychać się do przodu.
– Proszę bardzo – jakiś chłopak ustąpił jej miejsca.
Znalazła swoje nazwisko, ale ciągle popychana, gubiła się wśród nazwisk. Nie, nie ma pomyłki. Wszystko się zgadza. Z trudem wydostała się z tłumu.
– Gratulacje – usłyszała obok.
Zobaczyła nieznajomego.
– Dzięki. Ty też się dostałeś? – zapytała radośnie.
– Tak. Więc będziemy się razem uczyć.
– Super – uśmiechnęła się.
We wrześniu spotkali się jak starzy znajomi. Byli w różnych grupach, widywali się na wykładach i w stołówce. Kamil zerkał na nią, uśmiechał się, ale nie próbował się zbliżyć. „Cześć. Co słychać? Na razie”. To był cały ich kontakt.
Pierwszy rok dobiegał końca,