Trzy lata temu, późnym wieczorem, wybrałem się na Pragę, aby pospacerować ulicą Brzeską – jednym z ostatnich bastionów dogorywającego, warszawskiego półświatka. Obiecałem sobie wrócić za dnia, aby przyjrzeć się bliżej słynnej ulicy.
Tamten pobyt opisałem w „Krótkiej balladzie o Brzeskiej ulicy” (> kliknij). Nadszedł marzec – dobra pora by pojechać tam ponownie.
Obecnie Brzeska jest, tak naprawdę, aktywna jedynie na krótkim odcinku za skrzyżowaniem z Ząbkowską. Są tu trzy knajpy w tym jedna najsłynniejsza – „Pyzy, flaki gorące!”

W weekendy pełno tu luda, który najczęściej przyjeżdża z Warszawy. Są zagraniczniacy, dla nich pobyt tutaj musi być sporą atrakcją.
Wnętrze jest ciasne – kilka stolików pokrytych ceratą, oblężonych przez smakoszy tradycyjnej kuchni prasko-polskiej, lada i przeszklona chłodnia z garmażerką. Część jedzenia jest podawana w słoikach, do popicia kompot, piwo, oranżada.

Po posiłku można ruszać dalej. Liszajowate, w większości opuszczone kamienice w bramach i na podwórkach kryją prawdziwe cuda. Najciekawsze są kapliczki. Z biblijnych postaci schodzi farba, odpadają cementowe elementy.
Ślady bytności człowieka to porzucona przyczepa kempingowa, samochód stojący na cegłach, wypłowiały szyld czy tablice z nakazami i zakazami. Jest tu biednie, przygnębiająco, ale prawdziwie.
Na pewno warto zajrzeć na Brzeską nim jeszcze nie pojawiły się tu buldożery i nie zrównały z ziemią dziedzictwa kilku pokoleń klasy robotniczej oraz szabrowników, doliniarzy, cwaniaków, sklepikarzy i kobiet lekkich obyczajów.
→ M. Baryła
18.07.2025
• foto: Mariusz Baryła / Gazeta Trybunalska
• czytaj także: > „Prezydent Warszawy boi się spacerów po ulicy Brzeskiej”