Niespełnione marzenia, czyli Tak się gwiazdy złożyły
Kamil przytrzymał drzwi restauracji, przepuszczając żonę przodem. Drzwi zamknęły się za nimi, tłumiąc rytm muzyki i gwar pijanych głosów. W oddali migotała nierówna smuga świateł miasta, a przez ciemność wiła się kręta nitka latarni.
— Jesteś blady… Może jednak weźmiemy taksówkę? — zapytała Bogna.
— Nie trzeba, dojedziemy sami. Po prostu gorąco było w środku. Ochłonę i pojedziemy. — Kamil objął żonę.
— Ale piłeś… — nie ustępowała Bogna.
— Ledwo łyknąłem, i to na samym początku. Już wywietrzało. Poza tym nocą ruch mały. Nie martw się — uspokoił ją Kamil.
— Mama dzwoniła. Maciuś nie może zasnąć bez nas, czeka — westchnęła Bogna. — Jestem zmęczona.
— To jedziemy? Pół godziny i będziemy w domu. — Kamil wyjął z kieszeni marynarki kluczyki, nacisnął przycisk pilota.
Głęboko na parkingu ich „Kia” odpowiedziała sygnałem i mrugnęła światłami.
Kamil wyjechał z parkingu eleganckiej restauracji za miastem i pewnie pokierował samochodem w stronę miasta. Na sąsiednim siedzeniu Bogna wyprostowała zmęczone nogi, oparła głowę o zagłówek — już nie musiała myśleć o fryzurze.
— Fajne wesele miał Paweł, co? Ale nasze i tak było lepsze — powiedział Kamil, spoglądając w lusterko na oddalające się światła restauracji.
— Szczerze mówiąc, słabo je pamiętam — odparła Bogna, przymykając zmęczone oczy.
— Ja też — przyznał Kamil.
— Swojego wesela nikt nie pamięta. Może dlatego wydaje się lepsze niż inne — zauważyła Bogna.
— Masz rację — uśmiechnął się Kamil.
— Myślę, iż mama powinna dziś u nas zostać. Jak dojedziemy, jak ty ją odwieziesz… — Bogna ziewnęła.
— Oczywiście, niech zostanie. Też ledwo trzymam oczy otwarte.
— Mówiłam, żeby wziąć taksówkę. Nigdy mnie nie słuchasz — powiedziała cicho Bogna.
— Za późno, już jedziemy. Nie chcę jutro wracać po samochód.
Bogna nie odpowiedziała. Siedziała z zamkniętymi oczami, marząc tylko o tym, by gwałtownie znaleźć się w domu, przebrać, zdjąć ciasne buty, które porządnie obtarły jej nogi, włożyć miękkie kapcie, wziąć prysznic…
Gdyby otworzyła oczy, zauważyłaby, jak Kamil zaciska palce na kierownicy, wpatrując się w smugę drogi. Jego czoło pokryło się potem, a oddech stał się nierówny. Bogna tego nie widziała.
Kamil nie przyznał się, ale żałował, iż usiadł za kierownicą. Czuł, jak serce ściska się boleśnie, przepychając krew przez żyły. Z każdym uderzeniem ból narastał, a oddech stawał się coraz trudniejszy. Zatrzymać się? Nie, lepiej dojechać do domu i położyć się…
Wzdłuż drogi ścianą ciemniały drzewa, a miasto drażniło, nie przybliżając się, ale jakby oddalając. Kamil dodał gazu, ale w tej samej chwili ból rozpruł mu klatkę piersiową, a przed oczami zrobiło się ciemno. Huk wstrząsnął obrzeżami śpiącego miasta, ale Kamil już go nie usłyszał.
Kierowca ciężarówki wyskoczył z kabiny i podbiegł do zgniecionego pojazdu. Od razu zrozumiał, iż kierowca nie żyje. Obok siedziała kobieta. Spróbował otworzyć drzwi — zablokowane. Wsunął rękę przez rozbite okno, próbując wyczuć puls na jej szyi. Bezskutecznie. Palce drżały.
Zadzwonił po karetkę i czekał.
Uniewinniono go. We krwi zmarłego kierowcy „Kii” znaleziono alkohol, a sekcja wykazała, iż zginął od rozległego zawału jeszcze przed zderzeniem z ciężarówką, powodując, iż samochód wjechał na przeciwny pas…
Kierowca ciężarówki przyszedł do szpitala, by dowiedzieć się, co z kobietą. Miała dwie operacje, ale potrzebna była kolejna — wymiana zniszczonego stawu biodrowego na sztuczny. Inaczej nie będzie chodzić, zostanie inwalidką. Ale sztuczny staw kosztuje.
***
— Jarek, nareszcie jesteś. Znalazłam świetne mieszkanie. Wszystko, o czym marzyliśmy: piąte piętro, winda towarowa, dom w centrum, układ idealny. Oczywiście wymaga remontu, ale mocno zbiłam cenę. Jutro jedziemy oglądać. Ile mamy na koncie? jeżeli nic nie wypłacałeś, powinno starczyć — zasypała go słowami Jagoda, gdy Jarek wracał do domu, mył ręce w łazience.
Stała mu na drodze, szukając jego wzroku.
— Zaczekaj, Jagoda — odsunął ją delikatnie i wyszedł z łazienki.
— Na co czekać? Takie mieszkanie gwałtownie znajdzie kupca. Ugodziłam właściciela, żeby nikomu więcej nie pokazywał. Nie mogłam się do ciebie dodzwonić — wyłączyłeś telefon. — Jagoda krok w krok podążała za mężem.
— Jak prowadzę, nie odbieram, dobrze wiesz. — Jarek usiadł przy kuchennym stole. — Lepiej daj mi coś zjeść — powiedział zmęczonym głosem, odwracając wzrok.
Jagoda sięgnęła po talerz, otworzyła garnek i zastygła z łyżką w dłoni.
— Zmieniłeś zdanie o kupnie mieszkania? — Obróciła się gwałtownie. — A może masz inne plany? Rzuciłeś dobrze płatną pracę, zacząłeś taksówkować za grosze… Masz inną kobietę? Dlaczego milczysz?
— Nie mów głupot. Nikogo nie mam. Pieniędzy też nie — dodał cicho.
— Jak to? — Jagoda usiadła na krześle z pustym talerzem, wpatrując się w męża. — Gdzie one są? Kupiłeś mieszkanie kochance?
— Przestań! — Jarek podniósł głos. — Oddałem je tej kobiecie, a adekwatnie szpitalowi, żeby zrobić jej operację.
— Tej, której mąż zginął w wypadku? Ale ty co do tego? Ciebie uniewinniono. Nie rozumiem.
— Ja nie jestem winny. On nie był winny. Po prostu znaleźliśmy się w złym miejscu o złej porze. Mąż zginął, ona została inwalidką, a ma syna…
— Więc jej współczułeś. A mnie nie żal? A nas? Ile oszczędzaliśmy, tyle pracy. Całe życie w kawalerce. Ja szukałam mieszkania, oglądałam meble. Taki okazja… Nie, zwariowałeś.Pewnego dnia, gdy Jarek przyszedł do Bogny i Maciusia po raz kolejny, chłopiec podbiegł do niego i w końcu wyciągnął rękę do powitania, a w jego oczach pojawił się pierwszy od dawna błysk zaufania.