Wina tkwi w powietrzu

newsempire24.com 1 dzień temu

Wszystkiemu winne włoskie powietrze

Lidia była skromną i nieładną dziewczyną. choćby jej matka przyznawała, iż córce nie poszczęściło się, natura poskąpiła jej urody. „Z taką urodą trudno będzie wyjść za mąż” — wzdychał ojciec.

Rzadkie włosy, duży nos, szerokie zęby, mała broda i problematyczna, skłonna do stanów zapalnych cera. Mimo wyglądu, charakter miała spokojny, dobry i serdeczny.

Wydawało się, iż wcale nie przejmuje się swoją urodą. Tylko się wydawało. Lidia doskonale zdawała sobie sprawę, iż jest brzydka. Cóż miała robić?

— Nic, córeczko, nie w urodzie szczęście. dla wszystkich człowieka Bóg stworzył parę. I ty znajdziesz miłość i rodzinę. Najważniejsze to serce, a ty masz je dobre. Kto je dostrzeże, ten pokocha — mówiła matka.

Ale by dostrzec serce, trzeba najpierw spojrzeć, a na Lidię nikt nie zwracał uwagi. Tak, tylko przelotne spojrzenia. Chłopcy woleli piękne dziewczyny o lalkowatych twarzyczkach.

Lidia wybrała psychologię jako swój zawód. Tu uroda nie była potrzebna, wręcz przeciwnie — nie rozpraszała i nie przeszkadzała w szczerości. Lidia potrafiła zjednywać sobie ludzi autentycznością, współczuciem i umiejętnością słuchania. Niedługo stała się cenioną psychologiem. Rodzice pomogli jej kupić mieszkanie. I wszystko byłoby dobrze, ale w życiu osobistym nie układało się najlepiej.

Pewnego dnia do jej gabinetu przyprowadził córkę mężczyzna w średnim wieku. Dziewczyna ciężko przeżywała rozwód i potrzebowała pomocy psychologa. Śliczna, ale wyniosła, z całej jej postawy biło przekonanie, iż robi ojcu łaskę, decydując się na wizytę. Ale po dwóch sesjach już sama pędziła na spotkania z Lidią. Jej ojciec przyszedł podziękować.

— Zmieniła się, Zuza odżyła, uwierzyła w siebie. Dawno nie widziałem jej taką. Uśmiecha się, znów interesuje się światem. Wszystko dzięki pani. Jest pani czarodziejką — zasypywał ją komplementami. — Nie odmówi mi pani kolacji?

— Wychowywałem Zuzę sam. Żona zostawiła nas dla kochanka i wyjechała do Ameryki. Nie ożeniłem się ponownie. Bałem się, iż Zuzi będzie źle. Bardzo ją rozpieszczałem, przyznaję. Teraz jest dorosła, a ja zostałem sam. Może kiedyś wyjdzie powtórnie za mąż i da mi wnuki — zwierzał się Władysław Nowak, ojciec Zuzanny, podczas kolacji.

— Ma pan świetną formę, na pewno spotka pan dobrą kobietę. Rozumie pan córkę i kobiecą naturę — odparła Lidia.

— A pani? Mógłbym panią zainteresować? — zapytał nagle.

Lidia nie wiedziała, co odpowiedzieć. Nie była gotowa na taki zwrot rozmowy i zmieszana spuściła wzrok. Władysław zinterpretował to po swojemu.

— Niech pani nie myśli, iż to kaprys. W moim wieku nie ma czasu w długie zaloty. Bardzo mi się pani podoba. Jestem zabezpieczony finansowo, nigdy niczego pani nie zabraknie. Nie śpieszę się — niech pani zastanowi się — powiedział na pożegnanie.

Nic nie odpowiedziała. Przy najbliższej okazji opowiedziała o tym matce.

— Nie ma nad czym myśleć — zaopiniowała matka.

— Ale ja go nie kocham — wahała się Lidia.

— Miłość mija. Myślisz, iż ja i twój ojciec jeszcze się kochamy po tylu latach małżeństwa? Przeżyliśmy wszystko. Nie raz byliśmy blisko rozwodu. Wszystko minęło. Lepiej we dwoje niż samotnie.

Lidia zamyśliła się. Co ją czeka? Samotna starość? Młodzi i piękni — to nie dla niej. Rozwiedzeni i zdesperowani mężczyźni — oto jej los przy takiej urodzie. Ale Władysław Nowak był miłym i poważnym człowiekiem, choć dużo od niej starszym. I zgodziła się.

Wizażyści się postarali — na ślubie Lidia wyglądała wspaniale. Pan młody był dumny z młodej i utalentowanej żony.

Okazał się dobrym mężem. Traktował ją z czułością i wyrozumiałością. Nazywał ją tylko Lidką. Żyli spokojnie i zgodnie. Wracała z pracy zmęczona i zmarznięta, a on już niósł jej kubek ciepłego mleka, otulał kocem, otaczał troską. Czego więcej chcieć?

Pewnego dnia przyszła na wizytę była koleżanka z klasy. Niegdyś jedna z najpiękniejszych, za którą chłopcy latali jak oszaleli. Urodziła dwoje dzieci z różnymi mężczyznami. Zakochała się, wyszła za trzeciego, a ten wypomina jej przeszłość, jest zazdrosny, nie lubi dzieci i żyje na jej koszt. Wyrzucić go? Ale komu będzie potrzebna z dwójką dzieci? A teraz jest w trzeciej ciąży. I nie wie, co robić.

Oto i cała prawda. Piękna twarz nie gwarantuje szczęścia. Więc Lidka nie miała na co narzekać. Mąż ją kochał, dbał o każdy drobiazg. Czego więcej potrzeba do szczęścia? Dzieci? Marzyła o nich. Ale bała się, iż urodzą się tak samo brzydkie jak ona. A poza tym, nie mogli ich mieć.

I wszystko byłoby dobrze, ale po trzech latach Władysław zachorował. Miał problemy z sercem, a teraz zdiagnozowano u niego raka. Lidia wspierała go jak mogła. Ale on nie potrafił pogodzić się z chorobą. Stał się drażliwy i kapryśny, zwłaszcza gdy dopadały go napady depresji.

Najpierw operacja, potem niekończące się cykle chemioterapii. Lidia cierpliwie i wytrwale się nim opiekowała. Córka Zuzanna czasem wpadała, oskarżając Lidkę, iż to wszystko przez nią. Gdyby ojciec się z nią nie ożenił, nie zachorowałby. „Doprowadziłaś go do tego” — mówiła. Nie pomagała, tylko sprawdzała, jak żona wywiązuje się z obowiązków.

— Zuziu, zostaw Lidkę w spokoju. Robi wszystko, co w jej mocy. Nie mam do żony pretensji. A ty mogłabyś częściej wpadać i jej pomóc — perswadował ojciec rozkapryszonej córce.

— Właśnie ułożyłam sobie życie. Nie mogę. Ożeniłeś się z młodszą, niech się teraz martwi. Wiedziała, na co idzie — odparła Zuzanna, trzaskając drzwiami.

— Lidko, przepraszam, iż tak niespodziewanie zachorowałem. Obiecałem się tobą opiekować, a wyszło na odwrót. Musisz się mną zajmować. A jeszcze pracujesz. Wiem, jak jest ciężko. Nie przerywaj, wysłuchaj — powiedział stanowczo, widząc, iż chce zaprotestować. — Kupiłem ci bilety, zarezerwLidia wzięła głęboki oddech, spojrzała na swoje odbicie w lustrze – teraz, z synem na rękach i spokojem w sercu, wreszcie czuła, iż jej życie jest pełne.

Idź do oryginalnego materiału