— Wiesz, jak na ciebie patrzy? Z miłością i podziwem — powiedziała zadowolona z siebie córka.
Wojciech wyszedł z łazienki, owinięty tylko ręcznikiem. Krople wody połyskiwały na umięśnionej klatce piersiowej. Nie mężczyzna, tylko marzenie. W sercu Kingi coś słodko zabolało.
Wojciech usiadł na skraju łóżka i sięgnął po nią, by pocałować. Odwróciła głowę.
— Nie, bo nigdy nie wyjdę. Muszę iść. Ania pewnie już w domu. — Kinga przytuliła się do jego ramienia.
— Kinga, ile można? Kiedy powiesz córce o nas?
— Trzy miesiące temu choćby nie wiedziałeś, iż istnieję, i świetnie sobie radziłeś. — Wstała i zaczęła się ubierać.
— Jakbym w ogóle nie żył, tylko czekał na ciebie. Nie mogę bez ciebie dnia…
— Nie łam mi serca. Nie odprowadzaj mnie — szepnęła Kinga i wyślizgnęła się z pokoju.
Szła ulicą, starając się nie zauważać spojrzeń przechodniów. Wydawało się jej, iż wszyscy wiedzą, skąd wraca. Mężczyźni patrzyli z ciekawością, kobiety — z potępieniem. Nic dziwnego: zgrabna figura, wyniosła postawa, twarz z wyrazistymi oczami i pełnymi ustami. Ciemne włosy wymykały się spinek na karku. A Kinga marzyła tylko o tym, by stać się niewidzialna.
***
Wyszła za mąż młodo, w wieku dwudziestu lat, z wielkiej, odwzajemnionej miłości. Prawie od razu zaszła w ciążę. Mąż namawiał na aborcję — mówił, iż jeszcze czas, trzeba stanąć na nogi, dziecko poczeka. Ale Kinga się nie zgodziła i urodziła zdrową dziewczynkę, wierząc, iż z czasem mąż się zmieni. Nigdy jednak nie pokochał córki. Cóż, wielu mężczyzn jest obojętnych wobec dzieci.
Pewnego dnia zadzwoniła jakaś kobieta i podała adres, gdzie bywa jej mąż. Kinga nie rzuciła się od razu sprawdzać — poczekała na niego i zapytała wprost. Najpierw zaprzeczał, potem się tłumaczył, w końcu wpadł w furię:
— Jakaś wariatka ci powiedziała, a ty od razu uwierzyłaś? Nie różnisz się od niej. Wychodzę, a ty pożałujesz…
Trzasnął drzwiami. Kinga nie chciała żyć, ale córka potrzebowała jej uwagi, więc przeżyła. Dwa tygodnie później, nie wytrzymując, poszła pod wskazany adres, schowała się za drzewem i czekała. niedługo minął ją mąż, prowadząc pod rękę młodą kobietę. Weszli razem do klatki.
Następnego dnia Kinga złożyła pozew o rozwód. Wiedziała, iż nie potrafi wybaczyć — nie taki ma charakter. Oddała córkę do żłobka i wróciła do pracy.
Czasem pojawiali się w jej życiu mężczyźni, ale żaden nie wzbudził w niej tyle uczucia, by zaryzykować kolejny związek. Aż po latach Wojciech zdobył jej serce. Przystojny, wysoki — do niej pasował. Ich romans był gorący i namiętny. Pewnego dnia Ania zapytała, dokąd mama tak się stroi.
— Na randkę — odparła Kinga, pół żartem, pół serio.
— Aaaa… — przeciągnęła córka znacząco. Więcej nie pytała.
Ania odziedziczyła po mamie figurę, ale twarz miała zwyczajną. Wszyscy dziwili się, jak u tak pięknych rodziców urodziła się przeciętna córka. A Kinga była zadowolona. Piękno to nie chleb — nim się nie nasycisz, tylko problemy.
Nigdy nie miała przyjaciółek. Nie z jej winy — dziewczyny po prostu zazdrościły. Bały się wyglądać przy niej blado. Może dlatego wyszła tak wcześnie za mąż — szukała w mężu przyjaciela.
— Za mały i za prosty dla ciebie, choć przystojny — mówiła matka.
***
— Ania, jestem w domu — zawołała Kinga, wchodząc do mieszkania.
— Odrabiam lekcje — odpowiedział głos z pokoju córki.
Kinga przebrała się i poszła do kuchni. niedługo dołączyła Ania, usiadła przy stole i ukroiła kawałek chleba.
— Nie psuj apetytu, zaraz kolacja — upomniała ją Kinga, stawiając talerze. — Chciałam z tobą porozmawiać.
— Chciałaś, to mów — odparła Ania, zajadając obiad.
— Niedługo moje urodziny.
— Pamiętam, mamo.
— Chciałam zaprosić… mojego znajomego — wykrztusiła Kinga.
— Tego, z którym sypiasz? — Ania patrzyła na nią spokojnie.
— Spotykam się. Jak możesz tak z matką rozmawiać?
— A jaka różnica? W twoim wieku randki i seks to to samo.
— Więc zaproszę go? Nie masz nic przeciwko?
— Mnie to co? A babcia przyjdzie?
Kinga odetchnęła z ulgą. Piętnaście lat to trudny wiek, ale córka przyjęła wiadomość spokojnie.
— Babcia będzie w niedzielę. Zależy mi, żebyście się z nim dogadali.
— Daj spokój, mamo, zapraszaj — machnęła ręką Ania.
W sobotę Kinga całe rano gotowała, chcąc zaimponować Wojciechowi. Przyszedł z ogromnym bukietem róż i wręczył pierścionek. Była zaskoczona jego natarczywością.
Próbował zabawiać Anię — opowiadał, żartował. Córka była powściągliwa. Gdy Wojciech wyszedł, Kinga posprzątała i zajrzała do pokoju córki.
— Nie podobał ci się? — spytała.
— Nie — odparła krótko.
— Dlaczego? — Kinga nie ukrywała rozczarowania.
— Po prostu nie. Rozumiem, iż jesteś młoda, iż miłość i cała reszta. Ale mamo, on cię wykorzystuje. Jak możesz tego nie widzieć?
— Babcia cię przeciw niemu nastawiła?
— Co ma babcia do tego? Mam oczy — powiedziała Ania z desperacją.
Kinga wstała i podeszła do drzwi.
— Mamo, kochasz go? — cicho zapytała córka. Kinga skinęła głową, nie odwracając się.
— No to się spotykaj. Tylko nie wprowadzaj go tutaj.
— Wytłumacz mi dlaczego.
— Bo mi się nie podoba — odcięła Ania.
Kinga poczuła dziwną ulgę. Z Wojciechem wszystko działo się zbyt szybko. Ten pierścionek… A przy tym tak mało o sobie mówił, choć ciągle planował ich wspólne życie. Ania interesowała go tylko dlatego, iż mieszkała z Kingą.
Następnego dnia Wojciech zadzwonił, mówiąc, iż tęskni i chce się spotkać. Nie spytał, czy spodobał się córce. Nie obchodziło go toKinga spojrzała w jego szczere oczy i nagle zrozumiała, iż prawdziwe szczęście nie potrzebuje blasku ani pozorów – wystarczy być kochanym taką, jaką się jest.