Wydawało mi się, iż moje małżeństwo jest idealne, dopóki przyjaciółka nie rzuciła prostego pytania. Wyszłam za mąż młodo, kierując się wielkim uczuciem. Zanim zostaliśmy małżeństwem, byliśmy razem przez cztery lata. Przeżyliśmy wspólnie wiele chwil, radosnych i trudnych.
Od ponad sześciu lat dzielimy wspólny dach w Warszawie. Ufam mojemu mężowi, jak i sobie. Bartosz jest czuły, troskliwy i zawsze pomaga w domowych obowiązkach. Nie jest ani najodważniejszy, ani najprzystojniejszy, ale ma niezwykle dobre serce. Jego optymizm i wiara w ludzi dodają mi siły, gdy wszystko inne zawodzi.
Niestety, brakuje mu zdecydowania. Nie wychodzi poza strefę komfortu, nie lubi zmian i wciąż pozostaje nieśmiały. Przez te sześć lat nic się w nim nie zmieniło. Nie dba o siebie ani o zdrowie, a każda nowość go przeraża. Jest ode mnie starszy o prawie dekadę. Ja, dwudziestosześcioletnia Kinga, kocham życie mam dobrą pracę, własne auto i spłacamy kredyt na mieszkanie w Poznaniu.
Aż pewnego dnia przyjaciółka zapytała: *Po co on ci w ogóle jest potrzebny?* I nagle moje szczęście legło w gruzach. Teraz siedzę i zastanawiam się czy faktycznie wiem, dlaczego jest ze mną?
Czasem najprostsze pytania otwierają oczy na to, co w życiu najważniejsze.










