WIELKA RODZINA
Mamo, tata znowu wziął pieniądze
Lidia wbiegła do szafy, wyciągnęła schowane wśród rzeczy banknoty i gwałtownie je przeliczyła. Brakowało dwustu złotych! To nie wielka suma, ale przeznaczone na opał i tata o tym doskonale wie. On sam nic do skarbonki nie wkłada!
Lidia zebrała wszystkie pieniądze, zwinęła je w bawełnianą chustkę i schowała pod dywanik w pokoju dziecięcym.
Chodźcie, jedzmy kolację zawołała dzieci.
Rozlała im zupę, nalała herbaty i położyła po dwie ciasteczka na talerzykach.
Mamo, a siebie nie podajesz? zapytał Michał, patrząc na nią poważnym wzrokiem.
Po pierwsze nie lubię słodkiego, po drugie muszę pilnować sylwetki odpowiedziała.
Michał spojrzał na nią i dodał:
Mamo, ale i tak jesteś piękna!
Lidia roześmiała się i rzekła:
Jedzcie już!
Po kolacji umyła naczynia, potem weszła do pokoju dziecięcego. Jan czytał bajkę Zuzannie, a Michał coś rysował.
Daję wam dziesięć minut, żeby skończyliście wszystkie sprawy. Potem przerwa! powiedziała, pocałowała ich i wyszła. Musi wyhaftować kurtkę Janowi, bo spór w szkole mu się skończył, a potem już może się położyć.
Wzięła igłę z nitką.
***
Dziesięć lat temu poślubiła Stanisława. Była wtedy osiemnaście, nie miała ani rozumu, ani doświadczenia. Stanisław żył na bogato, rozrzucał pieniądze na lewo i prawo. Ona, naiwna dziewczyna, sądziła, iż facet potrafi zarabiać. Dopiero po ślubie odkryła, iż mąż wydaje środki z mieszkania, które dostał od rodziców.
A ty jeszcze masz gdzie mieszkać? zapytała.
Po co? Masz duże mieszkanie. odparł.
Nie rozumiem, sprzedałeś jedyne lokum, żeby tylko biegł za gotówką? dopytała.
Och, Lidio, nie bądź taka serio! Żyjemy raz! odparł.
Długo myślała, iż winny jest ktoś inny. Aż w końcu okazało się, iż to on. Gdy pojawiły się Michał i Jan, Stanisław w końcu znalazł pracę, ale nie na długo. Po dwóch latach znów szukał zatrudnienia i nigdzie nie był ceniony.
Pojawiła się Zuzanna. Lidia zawsze marzyła o dużej rodzinie, ale po narodzinach córki zrozumiała, iż bez oszczędności ich nikt nie nakarmi. Postanowili więc wynająć mieszkanie i przenieść się na wieś, do domu, który dostała od cioci.
Stanisław przyjął tę propozycję z niechęcią:
Nie, nie! Chodź, jedź, ja w mieście radę mam.
Lidia wpadła w gniew:
Możesz zostać, ale nie w tym mieszkaniu. Jutro tu wprowadzają nowe rodziny.
Co? Jak wprowadzają rodziny? wykrzyknęła.
To moja własność! odparł mąż, drapiąc nos.
W końcu odjechał na wieś. Pół roku szukał pracy: tu jest gospodarstwo, tam tartak miejscowość ma wiele możliwości, ale nic mu nie pasowało. Zamiast tego wciąż flirtował z dziewczynami.
Marzena, koleżanka Lidia, często narzekała, iż Stanisław obija się. Lidia odrzucała:
Niech tak, może kiedyś mnie uszczęśliwi.
Marzena tylko wzruszała głową:
Co ty myślisz? Trzy dzieci i tak ci nie pomogą!
Lidia wiedziała, iż bez męża żyć będzie łatwiej
Nagle usłyszała huk otwierających się drzwi. Na progu stanął mężczyzna w płaszczu. Bez słowa zdjął kurtkę, usiadł przy stole, a Lidia kontynuowała szycie.
Nie rozumiem Jesteś w domu, a ty chcesz mnie karmić? zapytała.
Stanisław spojrzał na nią i odpowiedział:
Znowu wziąłeś pieniądze? krzyknął.
To już po kolejny raz! Co mam zrobić? odparła.
Stanisław wymamrotał, iż ma kupić opał i naprawić kurtkę Jana. Lidia westchnęła i odwróciła się. Po chwili stanął, ubrał się i wykrzyknął: Zobaczysz, co się stanie! i zniknął w noc.
Dziesięć lat minęło, a Stanisław wciąż wyglądał jakby dopiero co skończył studia. Lidia przyjrzała się swoim rękom paznokcie krótkie, skóra szorstka. Spróbuj umyć się w lodowatej wodzie! pomyślała.
Przyjechała do miasta, by dowiedzieć się, ile płacą w gospodarstwie. Najlepiej zarabiały krowy do dojazdu się nie nadawało, ale musiała się nauczyć.
Jednak najdroższą sprawą stało się malowanie. Zabrała sztalugę przy piecu, patrząc na dzieci, które obserwowały jej płótno. Przykryła je prześcieradłem i położyła się spać.
Następnego dnia, wracając do domu, zobaczyła dwie wielkie walizki w środku pokoju. Na kanapie siedziały dzieci, a na krześle Stanisław. Gdy weszła, wstał:
No i co? Teraz będziesz się grzebać w łokciach, bo zostawiłaś dzieci bez ojca! rzucił.
Lidia uśmiechnęła się i spytała:
Czyżby pojawił się głupiec mądrzejszy ode mnie?
Stanisław się zarumienił, chwycił walizki i ruszył w stronę wyjścia, ale potknął się o deskę, o której Lidia tyle razy mówiła. Nie udało mu się wyjść bez szwanku.
Dzwoniący drzwi zatrzasnęły się, a Zuzanna podeszła do matki:
Mamo, czy tata już nie wróci?
Raczej nie, kochanie.
Zuzanna zastanowiła się, po czym zapytała:
Czy nikt nie będzie zjadał moich cukierków?
Teraz już nie.
Lidia poczuła, jakby to ona, a nie Stanisław, zjadała czekoladki.
Następnego dnia dowiedziała się, iż Stanisław wyjechał z wsi. Powietrze będzie czystsze. Nie wiadomo, dokąd się uda, ale to już nie jej sprawa.
Po tygodniu Lidia zaczęła się niepokoić: mieszkańcy nie przesyłali pieniędzy, dwa dni zwłoki, telefon nie odbierają. Musiała pojechać do miasta po wolne. Gdy Michał zauważył coś przy oknie, powiedział:
Mamo, coś się zepsuło przy nas.
Lidia podniosła się przy zmarzniętej szybie i zobaczyła samochód przy drodze, wokół którego biegł człowiek.
Zamarznie, nie uruchamia silnika? zapytała.
Nie, mama, nie uruchamia. Patrzę już pół godziny. Może przyjmiemy, podamy herbatę? odparł Michał.
W ciągu dwóch minut do domu wszedł młody mężczyzna, lat trzydzieści pięć. Zimne usta wypowiedziały:
Dziękuję, potrzebowałem się rozgrzać. Nazywam się Maksym.
Proszę, zapraszam do herbaty. Ja jestem Lidia
Maksym siedział przy herbacie, a dzieci przyglądały się mu z kanapy. Zapytał nieśmiało:
Czy to wszystkie wasze dzieci?
Tak, moje.
Szczęście wam! Ja zawsze marzyłem o wielkiej rodzinie.
I nie wyszło? odpowiedziała Lidia.
Maksym przytaknął:
Żona nie chciała dzieci. Rozwiedliśmy się, a potem
W trakcie rozmowy zadzwonił telefon.
Co się stało? spytała Lidia.
Mamy przyjechać lawetę, ale burza ją zatrzymała, nie odjadą przed świtem odpowiedział Maksym.
Nie martw się. Położę ci poduszkę na kanapie, a rano pojedziesz zaproponowała Lidia.
A twój mąż co powie? dopytał.
Nic nie powie, bo uciekł.
Maksym był tak zaskoczony, iż tylko otworzył usta:
Z was? Czyli zostawiłem trójkę dzieci?
No tak Nie przejmujemy się, radzimy sobie bez niego.
Rano Maksym obudził się, gdy ktoś podsunął mu pod poduszkę cukierek. Zuzanna delikatnie położyła mu go w dłoni. Chłopak aż łzy w oczach miał, myśląc o tym, co cukierki znaczą w rodzinie z trojgiem dzieci i jedną mamą.
Wszyscy pożegnali go serdecznie. Maksym spojrzał na Lidię, wierząc, iż znajdzie wymówkę, by wrócić. Sam nie dotarł do celu, do którego się wybrał.
Dwa dni później pod domem zatrzymał się znajomy wóz. Michał jako pierwszy zauważył sytuację:
Dziadku Maksym przyjechał!
Michał ucieszył się, bo ostatnio, gdy matka nie patrzyła, uzgodnił z Maksymem, iż przywiezie mu starą konsolę. Chłopiec poleciał po nią.
Maksym przyniósł nie tylko konsolę, ale i dwa worki prezentów. Wchodząc, zobaczył, iż Lidia nie jest sama przy nim stała kobieta, którą znała jako Marcinę. Lidia była już ubrana, nie w robocze ciuchy.
Maksymie przepraszam, nie mogę cię zaprosić na herbatę, Marcinę zajmie się Marzena, bo spóźnię się na autobus odparła.
Jedziesz do miasta? zapytał.
Tak.
To herbata odwołana, podwiozę cię. odpowiedział Maksym.
Marzena po cichu popchnęła zagubioną przyjaciółkę w bok.
W drodze Lidia opowiedziała Maksymowi, iż jedzie do miasta po materiały. On odrzekł:
Pójdę z wami. Trochę wsparcia nie zaszkodzi.
Dziękuję, naprawdę. Ludzie są dobrzy, choć czasem
Lidio, przejdźmy na ty! zaproponował.
Kobieta zaśmiała się:
A czemu nie!
Maksym wyjaśnił, iż z wujkiem prowadzi warsztat stolarski. Ma małą, ale znaną w okolicy firmę wszystko z litego drewna. Teraz przyjeżdża obejrzeć działkę, którą miał kupić.
Dojechali pod dom Lidia. Włożyła klucz w zamek, drzwi otworzyły się same. Nie zadzwoniła, po prostu weszła. W przedpokoju leżały buty Stanisława, dalej damskie szpilki, a sam Stanisław, owinięty ręcznikiem, z butelką szampana w ręku, przysiadł przy drzwiach.
Lidio?.. Skąd? zapytał, ledwo nie spuszczając szampana.
Skąd? Gdzie mieszkańcy? I co tu robisz w moim mieszkaniu? odpowiedziała Lidia.
Mieszkańcy? Odszli, oczywiście. Potrzebuję gdzieś mieszkać! odparł.
A moje mieszkanie? dopytała.
To i moje! ripostował.
Od czego to się zaczęło? spytała.
Mieszkałem z tobą dziesięć lat! Nie mam choćby kąta własnego! krzyknął.
Lidia weszła do pokoju. Z łóżka wybiegła młoda kobieta Marzena.
Stasiek! Kto to? zapytała.
Lidia podała jej sukienkę:
Wynieś się z tego mieszkania! I zabierz Stasia!
Co? To mieszkanie Stasia! Stasiek? Zdradziłeś mnie? krzyknęła Marzena, po czym gwałtownie ubrała się i wyleciała.
Stanisław usiadł na kanapie:
Nie zamierzam iść. Gdybyś chciała mnie przywrócić, powinnaś wymyślić coś ciekawszego. Myślisz, iż nie rozumiem, iż przyjechałaś błagać? A kto jest z tobą?
Stanisław spojrzał surowo na Maksymie, który uśmiechnął się:
Ochrona. Masz pięć minut na zebranie, potem przypomnę, iż piętnaście lat boksu nie poszło na marne.
Lidia wyszła na kuchnię, wiedząc, iż nie może liczyć na pomoc Maksymiego przy Stasiu.
Wkrótce huk otworzył drzwi. Maksym wszedł, rozmawiając przez telefon, i przepisał adres Lidia.
Trzeba poczekać, przyjadą i zamienią zamki rzekł.
Dziękuję, Maksymie. Nie wiem, co bym bez ciebie zrobiła. Los sam mnie połączył! odpowiedziała Lidia, po czym oboje spojrzeli na siebie, co sprawiło, iż Lidia lekko się zarumieniła.
***
Trzy lata minęły. Marzena i Lidia piły herbatę przy oknie.
No co, przyjaciółko, udało się! Twój mąż roztrzaskał dom! zauważyła.
Tak Maksym wszystko robi dla nas.
To wspaniale!
Marzena odwróciła się, przyglądając się portretowi dzieci, które Lidia od kilku lat dopinała.
Słuchaj, czy mogłabyś narysować mnie?
Marianno! Oczywiście, mam teraz mnóstwo wolnego czasu! odpowiedziała Lidia.
Marzena patrzyła zdziwiona:
Co? To?
Nie wiem, jak to Maxowi powiedzieć już dwa miesiące
Nie zauważyła, iż w tej chwili Maksym wszedł do pokoju i wszystko słyszał. Nagle silne ręce chwyciły ją i zakręciły po całym domu.
Chcę chłopca! I dziewczynkę też! W końcuI tak nasza wielka rodzina wreszcie odnalazła spokój i szczęście.












