Sławek rozwiązywał służbowe sprawy z kolegami w swoim biurze, gdy na stole zadzwonił telefon. Już miał odrzucić połączenie, ale na ekranie zobaczył imię swojego szkolnego kumpla.
– Przepraszam na chwilę – powiedział, biorąc telefon i wychodząc na korytarz.
– Słucham? – odezwał się ostrożnie.
W szkole miał przyjaciela, Adama, ale minęło tyle lat… Sławek sam nie był pewien, czy jego numer przez cały czas działa, bo kilka razy zmieniał telefon.
– Sławek? To naprawdę ty? To ja, Adam. Myślałem, iż już dawno zmieniłeś numer, choćby nie miałem nadziei, iż się dodzwonię – rzekł radosny głos w słuchawce.
– Cześć, Adam. Jak leci? – Sławek wciąż był zaskoczony i odpowiedział sucho, automatycznie rzucając standardowe pytanie. Ale Adam tego nie zauważył i mówił dalej z entuzjazmem:
– Świetnie! Jestem w Warszawie. Słuchaj, wiem, iż pewnie jesteś w pracy, może niezbyt dobry moment… Może się spotkamy? Tyle lat się nie widzieliśmy. Kiedy znów będzie okazja?
– Słuchaj, akurat mam spotkanie. Mogę za godzinę. Gdzie mam podjechać? Czekaj, cholerka, dobrze cię słyszeć – powiedział Sławek, a w jego głosie pojawiła się cieplejsza nuta.
– Jestem na Dworcu Centralnym, stoję przed głównym wejściem.
– Znajdę cię. Nie odchodź, dobrze? Czekaj. – Sławek wrócił do biura.
Mówił coś, brał udział w dyskusji, ale w głowie wciąż miał Adama. Piętnaście lat bez kontaktu, od kiedy wyjechał z rodzinnego miasta na studia.
Sławek zaparkował samochód i ruszył w stronę Dworca Centralnego. Jak zwykle tłumy ludzi. Rozglądał się, wpatrując w twarze przechodniów.
– Sławek! – Ku niemu szedł uśmiechnięty mężczyzna, w którym nie od razu rozpoznał swojego szkolnego przyjaciela. Stanęli, przez moment przyglądali się sobie, potem podali sobie ręce, a w końcu, bez słowa, przytulili się.
– Sławek…
– Adam…
– Sławek… oczom nie wierzę. – Adam znów uścisnął przyjaciela. – Świetnie wyglądasz. Widać, iż zrobiłeś karierę. Zawsze wiedziałem, iż zajdziesz daleko. Tu za głośno. Może pójdziemy gdzieś na kawę?
– Jasne – zgodził się Sławek. – Mam auto. Niedaleko jest dobra kawiarnia. Przyjechałeś w interesach?
– Teściową przywiozłem na operację. Stawy ma rozwalone, ledwo chodzi. Czekaliśmy na termin. O rany… To twoje auto? – Adam niedowierzająco spojrzał na Sławka.
Stali przed potężnym SUV-em.
– Moje, wsiadaj – uśmiechnął się Sławek, zadowolony z efektu.
Podczas gdy Adam co chwilę komentował wnętrze auta, Sławek włączył się w ruch uliczny, skręcił w boczną uliczkę i po kilku minutach zatrzymał się przed klimatyczną kawiarnią. W środku panował półmrok, mimo iż na zewnątrz był dzień. Kilka osób przy stolikach, cisza w porównaniu z dworcowym harmiderem.
– No, tutaj chociaż można porozmawiać. Siadaj i opowiadaj. Ale zanim zdążyli usiąść, podeszła kelnerka.
– Dla mnie kawa bez cukru, a dla mojego przyjaciela… – Sławek spojrzał pytająco na Adama.
– Dla mnie też kawa – odparł gwałtownie Adam.
– A dla niego stek z ziemniakami, kawę i ciastko.
Kelnerka odeszła.
– Nie patrz tak. Jeszcze w pociągu będziesz wracać. Pewnie od rana nic nie jadłeś.
– Masz rację. Z teściową jechaliśmy trzy godziny do szpitala. Ledwo się rusza… Tylko ja sam zapłacę.
Sławek nie odpowiedział.
– Nie myśl, iż potrzebuję pomocy. Operację ma z NFZ, więc bezpłatnie. Po prostu… chciałem cię zobaczyć. Wybrałem numer, myślałem, iż dawno go zmieniłeś, a ty odebrałeś – powtórzył Adam.
– Rozumiem. Mów, jak tam u ciebie. Żonaty?
– Żonaty. Dwoje dzieci. Syn ma jedenaście lat, a Marysia siedem, właśnie kończy pierwszą klasę. Teść zostawił mi warsztat samochodowy, teraz ja nim zarządzam. Jak powiem Małgosi, iż cię widziałem, nie uwierzy.
– Jakiej Małgosi? – Sławek zrobił zdziwioną minę. – Czekaj, ożeniłeś się z Małgosią?
– Pamiętasz ją? Z nią. – Adam rozpromienił się. – W szkole za tobą latała. Nie dawała ci spokoju. Pamiętasz, jak uciekaliśmy po lekcjach? A mnie się podobała, jeszcze wtedy. Nie wiedziałeś? Kiedy wyjechałeś, bardzo się przeżywała. choćby chciała za tobą jechać do Warszawy. Matka nie puściła. A potem zaczęliśmy się spotykać. Tak jakoś wyszło. Przynajmniej w tym cię wyprzedziłem. A ty? Widać, iż żonaty. – Skinął na obrączkę na ręku Sławka.
– Żonaty – potwierdził. – Ale dzieci jeszcze nie mamy.
– Rozumiem. A gdzie pracujesz?
– W jednej firmie. Kieruję działem sprzedaży.
– No proszę cię. W Warszawie mieszkać, auto z górnej półki… Najlepiej z nas wszystkich wyszedłeś – powiedział Adam z uznaniem.
Sławek uśmiechnął się skromnie.
– A pamiętasz, jak chodziliśmy na ryby? Jak uciekliśmy z domu na „biegun północny”? Oj, dostaliśmy wtedy od rodziców. Przez dwa dni nie mogłem usiąść…
– A jak prawie spaliliśmy szopę na działce? – przerwał mu Sławek.
– No… to były czasy. – W oczach Adama pojawił się smutek. – Zawsze wiedziałem, iż zajdziesz daleko.
– Nie zazdrość – powiedział Sławek.
– Nie zazdroszczę, no może tylko troszeczkę. Ale nie narzekam. Po teściu zostało starego „malucha”, wyremontowałem go, wymieniłem silnik, teraz śmiga jak nowy. Małgosia dobra gospodyni, dzieci… Za nich oddam duszę. Wiesz, jak się zastanowić, to nie mam prawa narzekać. A ty?
– Ja? – Sławek nie zrozumiał.
– W Warszawie mieszkasz, praca, auto z górnej półki, pieniądze są. Jesteś szczęśliwy? – Wzrok Adama stał się poważny.
– Nie wiem. Nie myślałem o tym. Do czego zmierzasz?
– No daj spokój. Wszystko rozumiesz. My z tobą jesteśmy z różnych światów, z innych planet. Patrz na ciebie, w garniturze… choćby nie wiem, o czym z tobą gadać.
– AdamSławek spojrzał przez okno na rozświetlone miasto, westchnął głęboko i pomyślał, iż może najwyższy czas przestać biec i w końcu zacząć żyć.