— To ty to wszystko zaplanowałaś, babciu? — zapytała Agnieszka, patrząc na portret.
Po awanturze z mężem Agnieszka nie zmrużyła oka całą noc. Czuła, iż coś jest nie tak w ich związku, ale gdy wieczorem wrócił do domu i oznajmił, iż kocha inną, nie była na to gotowa. Wyszedł, a ona długo szlochała, użalając się nad sobą.
Raz chciała go odzyskać. Ale odzyskać znaczy wybaczyć zdradę. A Agnieszka nie była pewna, czy po tym wszystkim jeszcze mu zaufa.
Raz pragnęła zemsty, żeby i on cierpiał. Ale miłość nie znika od razu, choćby po zdradzie. Zostawiła tę myśl na później, skupiając się na tym, jak żyć dalej.
Tuż przed świtem przypomniała sobie, jak rodzice wysyłali ją każde lato do babci do małego miasteczka pod Warszawą. Jak tam była szczęśliwa. Ech, uciec tam, wrócić do przeszłości, znów być małą dziewczynką…
Ale babcia odeszła trzy lata temu. Agnieszka nie pamiętała, żeby rodzice sprzedali mieszkanie. Moje jeszcze żyją tam jacyś krewni? Trzeba zapytać mamę. Z tą myślą w końcu zasnęła.
Śnił jej się park niedaleko domu babci. Babcia w kremowym, staroświeckim płaszczu i słomkowym kapeluszu siedziała na ławce, patrząc, jak Agnieszka bawi się z jakimś chłopcem i szczeniakiem. — Wiedziałam, iż przyjedziesz, czekałam na ciebie — nagle powiedziała babcia, patrząc prosto na nią. Nie na tamtą małą dziewczynkę, ale na dzisiejszą Agnieszkę, dorosłą.
Od tego spojrzenia się obudziła. Sen był tak rzeczywisty, iż długo czuła obecność babci.
Im bardziej go wspominała, tym bardziej była pewna: to znak. Skoro babcia na nią czekała, musi jechać.
— Mamo, co się stało z mieszkaniem babci po jej śmierci? Nie sprzedaliście? Nikogo tam nie ma z rodziny? — spytała wieczorem.
— Nie, skąd. Babcia nie miała innych krewnych. Zostawiła list — mieszkanie należy do ciebie.
— Czyli mogę tam zamieszkać? — ucieszyła się Agnieszka.
— Co ci strzeliło do głowy? Chcesz jechać pod Warszawę? I co tam będziesz robić? — zirytowała się matka.
— Mamo, nie wytrzymam tu dłużej. Przeszkadzamy sobie. Muszę odpocząć, poukładać myśli…
Mieszkanie, w którym żyli z mężem, należało do jego rodziców. Nie mogła tam zostać, więc przeprowadziła się do matki. Dwa lata samodzielności, a teraz znów słuchać, iż „Marcin się opamięta, wróci, a takiego męża drugi raz nie znajdziesz”…
— Ale tam remontu potrzebuje. Po co ci to? Lepiej jedź nad morze.
Normalnie by pojechała, ale sen nie dawał jej spokoju.
— A klucze masz?
— Gdzieś tu były… — Matka przeszukała szufladę. — Proszę. Chyba to one. — Podała Agnieszce dwa klucze. — Twój ojciec się tym zajmował. Dawno powinnam to sprzedać.
— Pojadę, zobaczę, później zdecydujemy. Dobrze? — Ścisnęła klucze w dłoni.
— Naprawdę chcesz jechać? A praca?
— Wezmę urlop. Nie przekonuj mnie.
Nazajutrz Agnieszka, z rozpalonym nosem i smutną miną, wręczyła szefowej podanie. Ta pokiwała głową, westchnęła: „Wszyscy faceci to dranie”, i podpisała.
Wieczorem spakowała najpotrzebniejsze rzeczy, a rano wsiadła w pociąg. Nowy rozdział. Po pięciu godzinach taksówka zatrzymała się przed starym, ceglanym blokiem. Na drugim piętrze stanęła przed brązowymi drzwiami.
Zatrzymała się. Czy to na pewno dobry pomysł? Do przeszłości się nie wraca, babci nie ma… Ale była zbyt zmęczona, by zawracać. Klucz obrócił się gładko.
Weszła. Zapach stęchlizny, znajome sprzęty, cisza. Bez babci wszystko wydawało się obce. Otworzyła okna, przeszła po pokojach, potem wzięła się za sprzątanie. Zdjęła firanki, umyła podłogi.
Gdy padła na kanapę, nie miała siły choćby sięgnąć po szklankę. Ale też nie miała energii na rozpamiętywanie Marcina.
Kiedy w końcu zebrała się pod prysznic, rozległ się piskliwy dzwonek.
W drzwiach stała pulchna kobieta po pięćdziesiątce, z jasnymi loczkami i szerokim uśmiechem.
— Dzień dobry! Nowa lokatorka? A myślałam, kto tu się rozrabia?
— Nie… Jestem wnuczką Weroniki Stanisławy. Przyjechałam…
— Agnieszka?! Ja jestem Bożena! Pamiętasz? Bawiłaś się z moim Krzysiem! Twoja babcia, szkoda… taka wspaniała kobieta…
Przez dziesięć minut Bożena mówiła bez przerwy.
— A my byśmy kupili to mieszkanie! Syn się żeni, wygodnie by było, żeby mieszkali obok… No ale skoro wróciłaś… Ojej, tak się zagadałam! Jak coś, to jesteśmy za ścianą!
Po jej wizycie Agnieszka wzięła prysznic, wypiła herbatę i poszła po nowe firanki.
Nazajutrz obudziła się późno. W łazience cieknący kran. Próbowała go dokręcić — nic. Wzdrygnęła się na myśl o nowym wydatku.
Przypomniała sobie o Bożenie i poszła po pomoc do jej męża. Drzwi otworzył sam Stanisław — wysoki, chudy, zupełne przeciwieństwo żony.
— Zrobię to. Wymienię uszczelki, posłuży jeszcze lata — uspokoił ją.
Gdy skończył, Agnieszka zaproponowała herbatę. Nagle rozległ się ten okropny dzwonek.
W drzwiach stała Bożena.
— Zostawiłam klucze w pracy, a Stasio pewnie poszedł do lekarza, chociaż nie pamiętam…
Agnieszka wpuściła ją, licząc, iż zabierze męża.
— Jaka ty gospodarna! Te firanki, cudo! — Bożena zachwycała się, nie pozwalając Agnieszce dojść do słowa. — To masz dwie filiżanki? Ktoś jest?! — Nagle się domyśliła. — A ty stary kozle! Gdzie się schowałeś?!
Razem przeszukały mieszkanie. Stanisława nigdzie nie było.
— Może wrócił do domu? — rzuciła Agnieszka.
Bożena zamilkła po raz pierwszy, po czym wybiegła.
— Panie Stanisławie, może już wyjść — zawołała Agnieszka.
Zza firanki wyłonił się Stanisław.
— Uciekam, zanim wróci. Powiem, iż po papierosy… — Wymknął się cicho.
Agnieszka wybuchnęła śmiechem. Co za rodzinka.
TegoA kilka miesięcy później, gdy Agnieszka stała przed swoim nowym domem z Krzysztofem, trzymając klucze i patrząc na uśmiechniętą twarz babci na portrecie wiszącym w holu, zrozumiała, iż to właśnie Weronika Stanisława poprowadziła ją tam, gdzie była naprawdę szczęśliwa.