**Dziennik**
Wracałem od rodziców. Latem mieszkali na wsi, w starym domu, który zawsze wymagał napraw. Pomagałem ojcu w drobnych remontach, bo serce mu ostatnio szwankowało. Chciałem go odciążyć.
Wyjechałem na jeden dzień – naprawiłem płot, nanosiłem wody ze studni, najpierw do podlania warzyw, potem do łaźni. Pojechałem z mamą na zakupy. Po kolacji zacząłem się zbierać do domu.
“Gdzie tak późno? Zostań, rano pojedziesz” – przekonywała mama.
Ale obiecałem Kasi, iż wrócę. Gdy już miałem wyjeżdżać, zadzwoniłem do niej, a ona też radziła zostać do rana.
“No co, nie tęsknisz?” – udawałem, iż jestem urażony.
“Tęsknię, bardzo. Czekam” – zaśmiała się.
“To zaraz będę” – odpowiedziałem z przekonaniem.
Słońce dawno zaszło, zapadły chłodne zmierzchy. Na drodze było pusto. Dopiero za kierownicą zdałem sobie sprawę, jak jestem zmęczony. Pojedyncze auta mijały mnie, oślepiając światłami. Gdy już dojeżdżałem do miasta, na chwilę zamknąłem oczy…
“Kasia, jestem!” – krzyknąłem z progu.
Nie odpowiedziała. Zajrzałem do kuchni. Stała przy kuchence, mieszając coś na patelni, nucąc pod nosem prostą piosenkę. Rozpoznałem stary przebój. Zapach smażonego mięsa wypełniał powietrze. Czułem się lekko, jakby zmęczenie zniknęło. Jak po długim śnie. Albo może tak było? Nie pamiętałem drogi powrotnej.
“Kasia” – zawołałem ponownie.
Nie zareagowała.
“Zawsze w słuchawkach” – pomyślałem, podchodząc bliżej. Ale nie miała słuchawek.
“Stęskniłem się i zgłodniałem” – szepnąłem jej do ucha.
Zamarła na moment, jakby nasłuchiwała.
“W końcu!” – ucieszyłem się. – “A już myślałem, iż ogłuchłaś.”
Nagle nakryła patelnię, zgasiła gaz i gwałtownie się odwróciła. Ledwie zdążyłem odskoczyć.
“Kasia, co się dzieje? Dlaczego mnie ignorujesz? Jestem w domu! Otwórz oczy!” – krzyknąłem.
Stałem tuż obok, a ona zachowywała się, jakbym był powietrzem. Nagle zadzwonił jej telefon. Przeszła obok mnie o włos, czułem powiew na twarzy.
Zaglądnąłem przez jej ramię. Nieznany numer. Kasia zawahała się, w końcu odebrała.
“Tak, to ja… Co? To niemożliwe…” – telefon wypadł jej z ręki. Oparła się o kanapę, zakryła twarz i wybuchnęła płaczem.
“Kasia, co się stało? Z tatą? Serce?” – ale nie zwracała na mnie uwagi.
Przysiadłem przed nią, chciałem odsunąć jej dłonie, ale ze zgrozą zobaczyłem, jak moje palce przechodzą przez nie jak przez mgłę. Zerwałem się na równe nogi, patrząc na swoje ręce. Kasia odsłoniła twarz, spojrzała przed siebie.
“Leszku?” – wyszeptała.
“Jestem tutaj” – odrzekłem, uradowany, iż w końcu mnie widzi.
Ale jej wzrok tylko przemknął po mnie i znów błądził po pokoju. Nie. Nie widziała mnie.
“To niemożliwe. To pomyłka… Leszku…” – jęknęła, zalewając się łzami.
Zerwała się, podniosła telefon, zaczęła wybierać numer. Drżała tak, iż wciąż myliła cyfry.
“Zaraz, zaraz…” – przycisnęła słuchawkę do ucha.
Instynktownie sięgnąłem do kieszeni spodni. Ale telefon zniknął.
“Zostawiłem go w samochodzie” – pomyślałem.
Kasia przerwała połączenie, próbowała ponownie.
“Anno, powiedziano mi, że… Nie, Leszek jeszcze nie wrócił. Dzwonili z policji…” – wzięła głęboki oddech. – “Miał wypadek pod miastem… Nie, Anno, on nie żyje…” – Kasia powiedziała to mojej matce, odrzuciła telefon i znów zaczęła szlochać.
“To o mnie? Rozbiłem się? Nie żyję?” – nie mogłem uwierzyć. Jak to możliwe, skoro stoję tu, przed nią, rozmawiam? Więc dlatego nie pamiętam drogi…
“Leszku, jak ja teraz żyć?” – szlochała Kasia.
Chciałem ją dotknąć, ale ręka zawisła w powietrzu. Stałem nad nią, próbując przypomnieć sobie, co wiedziałem o duchach.
“Nagle zrobiło się rano. Kasi nie było w pokoju. Nie pamiętałem, gdzie byłem przez ten czas. Nagle poczułem silne ciągnięcie. Nim zdążyłem mrugnąć, znalazłem się w zimnym pomieszczeniu z kaflami na ścianach i metalowym stołem. Na wózku leżało czyjeś ciało. Poznałem siebie – twarz była rozbita, zakrwawiona. Obok stała mama, zakrywając oczy chusteczką. Ojciec trzymał ją wpół. Kasia stała z boku, patrząc na to ciało.
Potem wyszli z kostnicy. Za płotem czekała taksówka.
“Może jednak pojedziesz z nami, Kasiu?” – spytała mama.
Kasia tylko potrząsnęła głową.
Rodzice odjechali. Kasia została, patrząc w niebo, jakby szukała odpowiedzi. Dogoniłem rodziców.
“Leszku, synku…” – mama szlochała.
Kierowca zgasil papierosa, deptając go butem.
“Grzegorzu, pomyślałam… Leszek i Kasia nie mieli dzieci. Mieszkanie pomogliśmy mu kupić. Ona choćby nie jest tam zameldowana… Niech wróci do matki.”
“Anna, jak możesz teraz myśleć o mieszkaniu?” – zbeształ ją ojciec.
“Ale mamy jeszcze Pawła. Kończy studia, może się żenić. Szkoda Kasi… Gdyby mieli dziecko…” – machnęła ręką, znów płacząc.
“Mamo…” – Pokiwałem głową. – “Nie spodziewałem się tego.”
Wróciłem do Kasi. Szła wolno, niepewnie.
Długo siedziała na kanapie, wpatrzona w pustkę. Jedzenie, które przygotowała, stało nietknięte.
“Posłuchaj, musisz otworzyć niebieską teczkę. Jest tam ubezpieczenie na milion złotych. To starczy na kawalerkę.” – Stałem przed nią, próbując jej to przekazać.
Kasia podeszła do szafy, wyjęła teczkę, ale nie otworzyła jej.
“Dobrze, później to zrobisz… Rok temu zginął zastępca dyrektora. Żona dostała duże odszkodowanie. Wtedy i ja się ubezpieczyłem. Gdyby mama naprawdę chciała cię wysiedlić…”
“Leszku, jak ja teraz żyć?” – szeptała. – “Powinnam była nie zwlekać… Gdybyśmy mieli dzieckoKasia zasnęła zmęczona łzami, a ja poczułem, jak świat wokół mnie blednie, rozpuszczając się w jasności, która w końcu zabrała mnie tam, gdzie ból już nie sięgał.