„Wezwanie do ratunku – głos w mojej głowie”

polregion.pl 2 godzin temu

Dawno temu, w jednym z polskich miasteczek, zdarzyła się pewna niezwykła historia. Opowiedział mi ją znajomy, a ja, jak to często bywa, początkowo nie wierzyłem. Słuchałem, kiwałem głową, ale w duchu myślałem, iż to chyba jakieś wymysły albo zwykłe zbiegi okoliczności. Gdzie tam cuda w naszych czasach? Gdzie anioły, gdzie Bóg? Same babskie gadanie, nic więcej.

Tak właśnie myślał dwudziestoośmioletni Krzysiek. Mieszkał z matką, Zofią Tadeuszówną. Ojciec zmarł, gdy chłopak miał dziesięć lat. Nie śpieszył się z żeniaczką. Spotykał się z cichą dziewczyną, Basią. Najpierw chciał kupić mieszkanie, żeby wprowadzić tam młodą żonę. Nie wypada przecież, żeby dwie kobiety kręciły się w jednej kuchni. Wynajmować? Po co się spieszyć? Matki też nie chciał zostawić samej.

Takiego to staroświeckiego, jak na dzisiejsze czasy, chłopaka mieliśmy. Pracował w branży IT, zwyczajnie jako informatyk. Pewnego dnia, w środku dnia pracy, zadzwoniła do niego matka. Nigdy nie przeszkadzała bez powodu. jeżeli dzwoniła, to znaczy, iż coś się stało. Krzysiek natychmiast odebrał.

— Synku — głos matki był słaby, łamiący się. — Złamałam nogę. Tak boli… — westchnęła. — Nie mogę się ruszyć.

— Gdzie jesteś? — Spytał Krzysiek, tak zaniepokojony, iż aż wstał od biurka.

— Leżę koło naszego „Biedronki”. „Karetkę” już wezwali. Zadzwoniłam, żeby ci powiedzieć, bo różnie bywa…

— Mamo, jadę! — I Krzysiek rzucił się na pomoc.

Kolejny telefon zastał go już w samochodzie. Matka powiedziała, iż zabierają ją do szpitala wojewódzkiego. Krzysiek zawrócił i pojechał w drugą stronę. Gdy dotarł na miejsce, matkę już wieźli na salę operacyjną. Przesiedział kilka godzin na korytarzu, czekając na koniec zabiegu.

— Przyjdź jutro, jak przeniesiemy ją z intensywnej terapii na oddział — powiedział chirurg, wychodząc do niego.

Słońce już zachodziło, gdy Krzysiek wyszedł ze szpitala. W drodze do domu wstąpił do sklepu, żeby kupić matce sok i owoce. Wyszedł z siatką i zauważył kobietę, która przeszła obok, zataczając się. Zdumiało go, iż tak stateczna na pozór kobieta jest wyraźnie pijana. Krzysiek doszedł do swojego auta i spojrzał za nią.

A ta zatrzymała się, wyciągnęła rękę, jakby szukała oparcia, ale nie znalazła, zachwiała się i runęła na asfalt. Krzysiek, bez zastanowienia, podbiegł do niej.

Postawił siatkę na ziemi, przykucnął, zawołał. Kobieta nie dawała znaków życia. Krzysiek pochylił się i przywąchał, ale nie poczuł alkoholu. Co robić? Medycyny nie znał. Sam nigdy nie chorował poważnie. Wokół nikogo.

— Słyszy mnie pani? Źle się czuje? — Spytał, potem klepnął ją parę razy po policzkach, próbując otrzeźwić.

«Nic z tego. Wezwij karetkę i unieś jej głowę, podłóż coś pod nią» — rozległ się w jego głowie tak wyraźny głos, iż Krzysiek rozejrzał się wokół.

Ale wokół nikogo. Tylko w oddali jakiś mężczyzna z pieskiem na smyczy. Za daleko, żeby go wyraźnie słyszeć. A kobieta leżała nieprzytomna, więc też nie mogła mówić.

Krzysiek wyjął telefon i zadzwonił po pogotowie, opisał sytuację.

«Powiedz, iż to udar. Niech się spieszą» — znów odezwał się głos.

Krzysiek znów się rozejrzał. Powtórzył przez telefon, iż to udar i poprosił o szybki przyjazd. Uznał, iż to tylko jego wewnętrzny monolog.

«Dobra, teraz unieś głowę. Tylko ostrożnie» — nakazał głos.

Ale nie miał pod ręką nic odpowiedniego. Zdjął koszulę, podłożył pod głowę kobiety i czekał na karetkę, w duchu modląc się, żeby gwałtownie przyjechała.

«Nie siedź, porządnie rozetrzyj jej uszy» — podpowiedział głos.

Zaczął trzeć jej uszy, aż zrobiły się purpurowe. Czy to pomogło, czy sama zaczęła wracać do siebie, ale gdy rozległ się sygnał karetki, powieki kobiety zadrżały.

«Chwała Bogu, wraca do siebie» — Krzysiek odetchnął z ulgą.

Ze sklepu wyszły dwie kobiety, zaczęły wypytywać, radzić. Wokół KrzyI gdy Krzysiek odwrócił się, by odejść, kobieta szepnęła mu cicho: „Dziękuję, synu”, a w jego sercu zagościła pewność, iż to nie był przypadek, ale coś znacznie większego.

Idź do oryginalnego materiału