Sobota z rodzinką
„Tylko nie zaczynaj mi znowu o diecie!” – krzyknęła Kinga, wymachując widełkiem z kawałkiem sernika. – „I tak wiem, iż jestem gruba!”
„Kinguś, kto ci coś takiego powiedział?” – próbowała ją uspokoić siostra Zosia. – „Po prostu Krysia chciała się podzielić przepisem…”
„A ja nie prosiłam!” – przerwała Kinga. – „Mam już dość! Co weekend to samo – raz figura nie taka, raz fryzura niemodna, raz mąż do niczego!”
Krystyna Stanisławowa westchnęła ciężko i odstawiła filiżkę z herbatą. Sobotnie rodzinne spotkania w jej domu zamieniały się w prawdziwą próbę cierpliwości. Wszystkie trzy córki z rodzinami, wnuki biegające po mieszkaniu, a dorośli zamiast spokojnie porozmawiać, wdają się w kolejną awanturę.
„Dziewczyny, może już wystarczy” – powiedziała zmęczonym głosem. – „Sąsiedzi usłyszą.”
„Niech słyszą!” – nie ustępowała Kinga. – „To może zrozumieją, jaką mam cudowną rodzinę!”
Wanda, najstarsza z sióstr, zacisnęła usta i z przesadą odsunęła swój talerz.
„Próbujemy ci pomóc” – powiedziała lodowatym tonem. – „Ale skoro nie chcesz…”
„Nie chcę waszych rad! Żyję, jak żyję i jest mi z tym dobrze!”
Krystyna Stanisławowa spojrzała na córki i po raz kolejny pomyślała, jak bardzo są różne. Wanda, mająca czterdzieści osiem lat – surowa, zadbana, zawsze elegancka, choćby w domu u matki. Pracuje jako księgowa w dużej firmie, mężatka z inżynierem, syn studiuje na uniwersytecie. Modelowa rodzina, przynajmniej na zewnątrz.
Zosia, średnia, trzydzieści dziewięć lat – łagodna, ustępliwa. Zawsze stara się wszystkich pogodzić, wszystkim dogodzić. Pracuje jako przedszkolanka, mąż hydraulik, dwoje dzieci w szkole. Żyją skromnie, ale zgodnie.
A Kinga, najmłodsza, trzydzieści pięć lat, ale zachowuje się jak nastolatka. Wiecznie niezadowolona, wiecznie z kimś się kłóci. Wyszła za mąż późno, w wieku trzydziestu dwóch lat, urodziła córeczkę i teraz ciągle narzeka na życie.
„Mamuś, a gdzie są zdjęcia dziadka?” – zapytał Kacper, syn Wandy, zaglądając do salonu. – „Chcę pokazać Bartkowi.”
„W dużym albumie na półce” – odpowiedziała Krystyna Stanisławowa. – „Tylko ostrożnie, nic nie podrzyj.”
Kacper skinął głową i pobiegł do kuzynów. Krystyna popatrzyła za nim i się uśmiechnęła. Przynajmniej wnuki cieszą, nie to co córki.
„Posłuchajcie, może przestańmy się kłócić?” – zaproponowała Zosia. – „Porozmawiajmy o czymś miłym.”
„O czym miłym?” – zaśmiała się gorzko Kinga. – „O tym, jak u Wandy wszystko cudownie? Trzypokojowe mieszkanie, nowe auto, syn na studiach…”
„A co ma piernik do wiatraka?” – wybuchnęła Wanda. – „Pracuję od rana do nocy, żeby to wszystko mieć!”
„Tak, pracujesz” – przeciągnęła Kinga. – „A ja nie mam czasu, mam małe dziecko.”
„Ania ma już pięć lat, jakie małe!” – nie wytrzymała Wanda.
„Dla ciebie pięć lat to dużo? Twój Kacper od dziesiątego roku życia sam o siebie dbał!”
Krystyna Stanisławowa poczuła, jak zaczyna ją boleć głowa. Każda sobota tak samo. Córki zbierają się u niej, niby po to, żeby być razem, a kończy się tylko na nerwach.
„Dziewczynki” – powiedziała cicho. – „Wasz tata nie chciałby was widzieć takimi.”
Na wzmiankę o ojcu wszystkie trzy siostry zamilkły. Jan Antoni zmarł trzy lata temu, a od tego czasu rodzinne spotkania stały się nerwowe i pełne napięcia. Jakby to on był tą osobą, która wszystkich łączyła.
„Mamo, nie trzeba” – szepnęła Zosia.
„Trzeba” – stwierdziła stanowczo Krystyna. – „On tak bardzo chciał, żebyścieście się trzymały razem. A co wy robicie?”
Kinga spuściła wzrok i zaczęła kruszyć ciastko na talerzu. Wanda poprawiła fryzurę i spojrzała przez okno.
„Mamo, my się nie kłócimy specjalnie” – powiedziała Zosia. – „Po prostu… no nie wiem… Charaktery mamy różne.”
„Charaktery!” – prychnęła Kinga. – „Jej charakter to pouczanie wszystkich!”
„Ja nie pouczam!” – oburzyła się Wanda. – „Po prostu mówię, jak będzie lepiej!”
„Właśnie! A kto cię pytał, co jest lepiej?”
Krystyna wstała od stołu i poszła do kuchni. Tam panował chaos – brudne naczynia w zlewie, resztki jedzenia na stole, podłoga usłana okruszkami. Otworzyła wodę i zaczęła myć talerze, próbując się uspokoić.
Za plecami usłyszała kroki.
„Mamo, pomogę ci” – to była Zosia.
„Nie trzeba, poradzę się.”
„Już dobrze. W czwórkę pójdzie szybciej.”
Zosia wzięła ścierkę i zaczęła wycierać naczynia. Za nią weszła Wanda.
„Mamo, przepraszam, iż znowu…” – zaczęła, ale Krystyna machnęła ręką.
„Już dobrze. Przywykłam.”
„Nie przywykłaś, tylko cierpisz” – powiedziała Wanda. – „Wszyscy to widzimy.”
Do kuchni zajrzała też Kinga, ale nic nie powiedziała, tylko zaczęła zbierać okruszki ze stołu.
Przez chwilę pracowały w ciszy. Krystyna myła naczynia i myślała o tym, jak wszystko się zmieniło. Kiedy jeszcze żył mąż, soboty były świętem. Jan Antoni opowiadał wnukom historie, grał z nimi w szachy, a córki pomagały w domu i dzieliły się nowinami. Bez kłótni, bez pretensji.
„Mamo, pamiętasz, jak tata zabierał nas w soboty do parku?” – zapytała nagle Zosia.
„Pamiętam” – uśmiechnęła się Krystyna. – „Huśtaliśmy się na karuzeli, jedliśmy lody.”
„A jak nas fotografował przy fontannie” – dodała Wanda. – „Za każdym razem mówił: «Dziewczynki, uśmiech, to na pamiątkę!»”
Kinga podniosła wzrok znad stołu.
„A pamiętacie, jak mnie brał na barana? Byłam najmniejsza, nie sięgałam do huśtawek.”
„Tak, pamiętam” – skinęła głową Krystyna. – „Piszczałaś z radości.”
Łzy zakręciły się w jej oczach. Jakże tęskniła za mężem, szczególnie w takie chwile.
„BabciuTego wieczoru, gdy wnuki już spały, a córki żegnały się w progu, Krystyna Stanisławowa spojrzała na zdjęcie Jana Antoniego na komodzie i pomyślała, iż może jednak ich rodzinne soboty znów staną się takie, jak za jego czasów, pełne śmiechu i tego ciepła, którego dziś w końcu znów doświadczyli.