Sobota z rodziną
„Tylko nie zaczynaj mi teraz o diecie!” – zawołała gniewnie Weronika, wymachując widelcem z kawałkiem tortu. „I tak wiem, iż jestem gruba!”
„Weronko, kto ci coś takiego powiedział?” – próbowała ją uspokoić siostra, Kinga. „Po prostu Jadzia chciała podzielić się przepisem…”
„A ja nie prosiłam!” – przerwała Weronika. „Mam już dość! Każdy weekend to samo – albo figura nie taka, albo fryzura niemodna, albo mąż do niczego!”
Jadwiga Stanisławowa westchnęła ciężko i odstawiła filiżankę z herbatą. Sobotnie rodzinne spotkania w jej domu zamieniały się w prawdziwą próbę cierpliwości. Zjawiły się wszystkie trzy córki z rodzinami, wnuki biegały po mieszkaniu, a dorośli, zamiast spokojnie porozmawiać, urządzali kolejną awanturę.
„Dziewczyny, już wystarczy” – powiedziała zmęczonym głosem. „Sąsiedzi usłyszą.”
„Niech słyszą!” – nie ustępowała Weronika. „Może wtedy zrozumieją, jaką mam wspaniałą rodzinę!”
Barbara, najstarsza z sióstr, zacięła usta i demonstratywnie odsunęła swój talerz.
„Próbujemy ci pomóc” – powiedziała lodowatym tonem. „Ale skoro nie chcesz…”
„Nie chcę waszych rad! Żyję, jak żyję, i jest mi z tym dobrze!”
Jadwiga Stanisławowa spojrzała na córki i po raz kolejny pomyślała, jak bardzo się różnią. Barbara, w swoich czterdziestu ośmiu latach – surowa, zadbana, zawsze elegancka, choćby w domu matki. Pracuje jako księgowa w dużej firmie, żona inżyniera, syn studiuje na uniwersytecie. Wzorcowa rodzina, przynajmniej na pozór.
Kinga, średnia, trzydzieści dziewięć lat, łagodna i ustępliwa. Zawsze stara się wszystkich pogodzić, dogodzić każdemu. Pracuje jako przedszkolanka, mąż jest hydraulikiem, dwoje dzieci w szkole. Żyją skromnie, ale zgodnie.
A Weronika, najmłodsza, trzydzieści pięć lat, ale zachowuje się jak nastolatka. Wiecznie niezadowolona, wiecznie z kimś się kłóci. Wyszła za mąż późno, w trzydziestce, urodziła córeczkę, a teraz ciągle narzeka na życie.
„Mamo, a gdzie zdjęcia dziadka?” – zapytał Kacper, syn Barbary, zaglądając do salonu. „Chcę pokazać Łukaszowi.”
„W wielkim albumie na półce” – odpowiedziała Jadwiga Stanisławowa. „Tylko ostrożnie, nie podrzyj niczego.”
Kacper skinął głową i pobiegł do kuzynów. Jadwiga odprowadziła go wzrokiem i uśmiechnęła się. Przynajmniej wnuki cieszą, nie to, co córki.
„Posłuchajcie, może skończmy się kłócić?” – zaproponowała Kinga. „Porozmawiajmy o czymś miłym.”
„O czym miłym?” – zjadliwie zapytała Weronika. „O tym, iż Basi wszystko się układa? Trzypokojowe mieszkanie, nowy samochód, syn na studiach…”
„A co ma moje mieszkanie do rzeczy?” – wybuchnęła Barbara. „Pracuję od rana do nocy, żeby to wszystko mieć!”
„Tak, pracujesz” – przeciągnęła Weronika. „A ja nie mam czasu, mam małe dziecko.”
„Zosi już pięć lat, jaka mała!” – nie wytrzymała Barbara.
„Dla ciebie pięć lat to dużo? Twój Kacper od dziesiątego roku życia sam się o wszystko troszczył!”
Jadwiga Stanisławowa poczuła, jak zaczyna ją boleć głowa. Każda sobota wyglądała tak samo. Córki zbierają się u niej, niby po to, by spędzić czas w rodzinnym gronie, a kończy się na nerwach.
„Dziewczynki” – powiedziała cicho. „Wasz tato nie chciałby was widzieć w takim stanie.”
Na wzmiankę o ojcu wszystkie trzy siostry zamilkły. Stanisław Janusz odszedł trzy lata temu, a od tamtej pory rodzinne spotkania stały się nerwowe, napięte. Jakby był tym, który trzymał wszystkich w ryzach.
„Mamo, nie zaczynaj” – szepnęła Kinga.
„Trzeba” – stanowczo powiedziała Jadwiga. „Tak bardzo pragnął, żebyście się przyjaźniły, wspierały nawzajem. A co robicie?”
Weronika spuściła wzrok i zaczęła kruszyć ciastko na talerzu. Barbara poprawiła fryzurę i spojrzała w okno.
„Mamo, nie kłócimy się specjalnie” – powiedziała Kinga. „Po prostu… nie wiem… Charaktery mamy różne.”
„Charaktery!” – prychnęła Weronika. „Ona ma taki charakter, iż wszystkich poucza!”
„Ja nie pouczam!” – oburzyła się Barbara. „Po prostu mówię, co jest lepsze!”
„Właśnie! A kto cię pytał, co jest lepsze?”
Jadwiga wstała od stołu i przeszła do kuchni. Tam panował kompletny chaos – brudne naczynia w zlewie, resztki jedzenia na stole, podłoga usiana okruchami. Odkręciła wodę i zaczęła myć talerze, starając się uspokoić.
Za plecami usłyszała kroki.
„Mamo, pomogę ci” – to była Kinga.
„Nie trzeba, dam radę.”
„Daj spokój. W cztery ręce szybciej się uporamy.”
Kinga wzięła ścierkę i zaczęła wycierać naczynia. Po chwili dołączyła Barbara.
„Mamo, przepraszam, iż znów…” – zaczęła, ale Jadwiga machnęła ręką.
„Już dobrze. Przywykłam.”
„Nie przywykłaś, tylko znosisz” – powiedziała Barbara. „Wszyscy to widzimy.”
Do kuchni zajrzała też Weronika, ale nic nie powiedziała, tylko zaczęła zbierać okruchy ze stołu.
Przez jakiś czas pracowały w ciszy. Jadwiga myła naczynia i myślała o tym, jak bardzo wszystko się zmieniło. Kiedy mąż jeszcze żył, soboty były świętem. Stanisław Janusz opowiadał wnukom historie, grał z nimi w warcaby, a córki pomagały w domu i dzieliły się nowinami. Bez awantur, bez pretensji.
„Mamo, pamiętasz, jak tata zabierał nas w soboty do parku?” – zapytała nagle Kinga.
„Pamiętam” – uśmiechnęła się Jadwiga. „Huśtaliśmy się na huśtawkach, kupowaliśmy lody.”
„A jak nas fotografował przy fontannie” – dodała Barbara. „Za każdym razem mówił: 'Dziewczynki, uśmiech, to na pamiątkę!'”
Weronika podniosła wzrok znad stołu.
„A pamiętacie, jak sadzał mnie na ramiona? Byłam najmniejsza, nie sięgałam do huśtawek.”
„Tak, pamiętam” – skinęła głową Jadwiga. „Piszczałaś z radości.”
Łzy zakręciły się w jej oczach. Jakże tęskniła za mI tak w końcu zrozumiały, iż najważniejsze jest to, by trzymać się razem, tak jak zawsze chciał ich tata.