Wczoraj teściowa zebrała całą rodzinę, aby ogłosić, komu co przypadnie w udziale. Jak żyć, skoro brat męża dostał większą część spadku?
Rozumiem, iż mogę zostać oceniona. Ale serce mi się kraje, gdy patrzę na mojego męża. Wczoraj wieczorem jego matka – Barbara Wojciechowska – postanowiła zwołać rodzinne zebranie. Przyjechali wszyscy: dzieci, wnuki, synowe. Wydawało się, iż to zwykłe popołudnie przy herbacie. Ale nie. Zebrała nas, by ogłosić… kto co dostanie po jej śmierci. Tak, właśnie tak. Rozdzieliła majątek zawczasu, by, jak powiedziała, „nie było później waśni”. Ale po tej rozmowie pokój w rodzinie chyba nie przetrwa.
Gdy Barbara Wojciechowska wypowiedziała: „Mieszkanie w centrum Warszawy przypada młodszemu – Jakubowi”, dłonie mojego męża, Krzysztofa, zadrżały. A potem dodała: „Starszemu synowi, Krzysztofowi, zostawiam domek letniskowy na Mazurach. Agnieszka (czyli ja) dostanie rodzinne biżuterie i zastawę po babci. Reszta – kto akcje, kto mikrofalówkę, kto stary zegar po dziadku”. Wszyscy przy stole zamarli. Delikatnie mówiąc – byli w szoku. A ja poczułam, jak coś ściska mnie w środku od poczucia niesprawiedliwości.
Gdy goście zaczęli się rozchodzić, Krzysztof, mimo oszołomienia, podszedł do matki. Zapytał spokojnie, bez wyrzutu:
— Mamo, dlaczego podzieliłaś to wszystko właśnie tak? Nie kwestionuję twojego prawa. Ale mogło być inaczej. Wytłumacz mi – dlaczego?
I oto, co usłyszał. Okazało się, iż w młodości rodzice inwestowali głównie w Krzysztofa. Wierzyli, iż zostanie dyplomatą, będzie żyć i pracować za granicą. Byli z niego dumni, pomogli zorganizować wystawne wesele. choćby wnukiem się zajmowali, gdy byliśmy młodzi. Więc, jak mówiła, starszy syn już dostał swoją część troski, uwagi i pomocy.
A Jakuba, młodszego, zawsze zaniedbywali. To praca, to obowiązki, to starszy z problemami… Więc wyrósł Jakub na zagubionego. Rzucił studia, nie zrobił kariery w sporcie, ożenił się z pierwszą, która się zgodziła. Teraz mieszka z żoną i dzieckiem u jej rodziców. On zostaje w domu z synkiem, ona pracuje, zarabia więcej. Na własne mieszkanie nie mają szans, na kredyt choćby nie śmią myśleć. Barbara Wojciechowska powiedziała: „Jest słaby, bo my go nie wspieraliśmy. Chcę, żeby miał choć dach nad głową.”
Ale tu jest problem – my z Krzysztofem nie żyjemy na koszt rodziców. Wzięliśmy kredyt, kupiliśmy mieszkanie, pracujemy. Staraliśmy się sami. I dlaczego teraz wychodzi na to, iż jesteśmy ukarani „za zasługi”?
Rozumiem, iż takie decyzje to osobista sprawa każdego. A jednak boli. Do głębi. Nie za siebie, za męża. On milczy, nie narzeka, ale widzę – to go dotknęło. Nie wiem, jak teraz mamy rozmawiać z Barbarą Wojciechowską. Po takim „podziale” nie chce mi się choćby na nią patrzeć. W końcu, gdy rodziców już nie ma, zostają tylko wspomnienia. A one mogą być jasne… lub gorzkie.