Wątpliwości, które niszczą
Katarzyna siedziała w kuchni, oparta łokciami o stół, i patrzyła w okno, w ciemną nocną taflę szkła, jakby mogła coś w niej dostrzec. Jej oczy były zmęczone, twarz — szara. Nagle drzwi cicho skrzypnęły i do kuchni weszła teściowa — Halina Janowska.
— Co tak późno siedzisz? — zapytała, sięgając po dzbanek w wodą.
— Myślę, Halino Janowsko — odpowiedziała Katarzyna ledwo słyszalnie.
Kobieta napiła się wody i już miała wyjść, gdy Katarzyna nagle podniosła głowę:
— Zostańcie, proszę. Musimy porozmawiać. Tylko drzwi zamknijcie…
Halina Janowska zatrzymała się, lekko zaniepokojona:
— Co się stało?
— Usiądźcie. Ja… muszę wam opowiedzieć o Jacku…
Teściowa usiadła, trzymając w ręce szklankę, a Katarzyna zaczęła. Im więcej mówiła, tym bardziej bladła matka jej męża. To, co usłyszała, odebrało jej mowę.
— Nie, Katarzyno, nie wyrzucam ludzi w środku nocy. Rano z dzieckiem sobie pójdziecie. I tak muszę wstawać do pracy — obudzicie mnie.
— A może remont odłożyć? Z Tadeuszem na działkę pojechalibyśmy latem, a teraz zimno… No i Jacek właśnie wróci…
— Nie można. Teraz to opłacalne — później ceny poszybują, a latem nie chcę żyć z kurzem.
— I tak kurz będzie — ostrożnie zauważyła Katarzyna.
— A wasze rzeczy, przy okazji, też musicie wynieść. Już mówiłam. Nie udawaj ofiary. Mój syn przyjął was z dzieckiem — mogłabyś chociaż milczeć.
— Ale to wasz wnuk! — wyrwało się Katarzynie.
— Tak? A Jacek ma córkę od tej, co wyjechała do pracy za granicą. To moja wnuczka. A ten… jeszcze trzeba udowodnić.
Katarzyna zdrętwiała. Słowa teściowej były ciosem poniżej pasa.
— Ma prawie cztery lata. Dopiero teraz o tym mówicie? I dokąd mam iść z dzieckiem?
— Nie wiem — wzruszyła ramionami Halina Janowska. — Mnie to obojętne.
Z Jackiem Katarzyna poznała się pięć lat temu. Nie był przystojny, ale wydawał się solidny. Już nie o miłość chodziło — oboje byli dorośli, doświadczeni. Ona — kucharka w szkole, on — robotnik wyjeżdżający często do pracy za granicę. Gdy zaszła w ciążę, od razu zaproponował ślub. Bez wesela, tylko urząd.
Mieszkali u jego matki. Halinie Janowskiej nie podobało się, iż w jej domu osiedliła się obca kobieta, jeszcze i w ciąży. Przyzwyczaiła się do ciszy, samotności, uporządkowanego życia. A tu — ktoś śpiewa w łazience, szura po podłodze, a potem jeszcze niemowlę, które wrzeszczy dzień i noc. Do tego syn rzadziej pomagał na działce.
Najważniejsze — nie wierzyła w uczucia Katarzyny. Uważała, iż wyszła za Jacka z wyrachowania. I wątpiła — czy Tadeusz na pewno jest jej wnukiem?
Teraz postanowiła zrobić remont. I zawczasu kazała: Katarzyna z dzieckiem ma się wyprowadzić. Ta uparła się — nie ma dokąd. Choć ciotka była gotowa przyjąć. Teściowa nie ustępowała. Drażniło ją wszystko — od śladów zabawek po zapach mleka modyfikowanego.
Gdy Jacek nagle przestał się odzywać, Katarzyna się zaniepokoiła. Nigdy tak nie robił. W nocy nie dzwoniła, ale rano — telefon był wyłączony.
— Nigdy nie wyłącza telefonu — powiedziała Katarzyna, wchodząc do kuchni. — Coś jest nie tak.
— Śpi pewnie — burknęła teściowa. — Czego się nagle wystraszyłaś?
— Codziennie piszemy. Nigdy tak nie było.
— Zadzwoń do pracy. No dalej.
Katarzyna wybrała numer. Po chwili zbladła.
— Jest w szpitalu. Zawieźli go… Zrobiło mu się słabo.
— Jak?! — Halina Janowska osunęła się na krzesło. — Kto się dowiedział?
— Jego… była żona. Ona wie. Nas choćby nie poinformowali.
— Ja jadę! — zerwała się teściowa.
— Nie, macie remont. Ja Tadeusza do ciotki, a sama — do niego. Wszystko się dowiem.
Po trzech tygodniach Katarzyna wróciła z Jackiem. Był w ciężkim stanie — po udarze. Lewa strona szwankowała, ale mówił, żartował, starał się.
Katarzyna nie odstępowała go na krok. Szukała specjalistów, organizowała rehabilitację, spała po trzy godziny, biegała na zabiegi, zastrzyki, ćwiczenia. Żyła tylko po to, by przywrócić Jacka do zdrowia.
Pewnego późnego wieczoru, gdy teściowa zmywała naczynia, Katarzyna cicho powiedziała:
— Wszystko wam opowiem. Tylko jemu nie mówcie.
I wyznała prawdę: Jacek pojechał do byłej żony zobaczyć się z córką. Otworzył mu obcy mężczyzna. A dziecko — jego żywy obraz. Jasnowłosy chłopiec z dołkiem w policzku. Później sama Anna przyznała: to prawdziwy ojciec dziewczynki, ona tylko wcześniej bała się zostać sama, a Jacek się nadarzył.
Jacek usiadł na ławce i serce nie wytrzymało.
— Więc to znaczy — westchnęła teściowa — iż wnuczka wcale nie jest moją wnuczką?
— Właśnie tak.
Po tej rozmowie Halina Janowska zaczęła patrzeć na Katarzynę inaczej. Widziała, jak żyje mężem, jak wstaje nocami, masuje mu rękę, pilnuje diety, szuka pomocy, konsultuje się. Gdzie teraz ta “obca”, “wyrachowana”?
Pewnego dnia, gdy Katarzyna znów siedziała przy laptopie, teściowa odwróciła się:
— Powiedz mi szczerze. Tadeusz — to syn Jacka?
Katarzyna nie od razu odpowiedziała. W końcu podniosła głowę:
— Prawda jest przy was. Zaczęliśmy się spotykać na waszych oczach. Może nie kochałam do utraty tchu, ale wybrałam Jacka. I nie zdradziłam. Czy naprawdę potrzebujecie testów, by to zrozumieć?
Halina Janowska nie wytrzymała — rozpłakała się. Podeszła i przytuliła Katarzynę.
— Wybacz mi. Głupia stara baba. Nie widziałam, kto przede mną.
Katarzyna też miała łzy w oczach:
— I wy mi wybaczcie. Nie jestem z cukru. Ale jesteśmy rodziną. Prawda?
W tej chwili do kuchni wszedł Jacek.
— O co wam chodzi? Co się stało?
— Ze szczęścia, synu — uśmiechnęła się matka. — Bo u nas wszystko dobrze— I to najważniejsze — dodała Katarzyna, ściskając dłoń Jacka, bo w końcu zrozumiały, iż prawdziwa rodzina to nie krew, a wybór serca.