Dopiero w pięćdziesiątym piątym roku życia zrozumiałem, iż najstraszniejsze to nie puste mieszkanie, ale dom pełny ludzi, dla których jesteś nikim.
Znowu kupiłaś nie ten chleb głos synowej Kasi wbił się w uszy, gdy rozkładałam torby w kuchni. Prosiłam o bezdrożdżowy. Już po raz piąty.
Demonstracyjnie wzięła bochenek, który przyniosłam, i obracała go w dłoniach, jakby to była jakaś trująca gąsienica.
Kasiu, zapomniałam, wybacz. Byłam zajęta.
Zawsze jesteś zajęta, Anno Stanisławo. A my to później musimy jeść. Arturek może dostać alergii.
Rzuciła chleb na blat z miną, jakby robiła mi łaskę, nie wyrzucając go od razu do śmietnika.
Przełknęłam ślinę. Mój wnuk Artur miał sześć lat i nigdy w życiu nie miał alergii na zwykły chleb.
Do kuchni zajrzał syn.
Mamo, nie widziałaś mojego niebieskiego swetra?
Widziałam, Leszku. Jest w praniu, wczoraj
Po co? choćby nie dał mi dokończyć. Przecież miałem go dziś założyć! No, mamo!
Zniknął, zostawiając mnie z tym rozdrażnionym no, mamo, które ostatnio bolało bardziej niż policzek. Uprałam jego rzecz. Zadbalam. I znów byłam winna.
Powoli poszłam do swojego pokoju, mijając salon, gdzie Kasia już głośno opowiadała koleżance przez telefon, jak to teściowa znowu odstawia. Śmiech w słuchawce był równie kłujący jak jej słowa.
Mój pokój wydawał się jedynym bezpiecznym miejscem w tym dużym, niegdyś przytulnym domu. Teraz brzęczał jak ul.
Ciągłe rozmowy, dziecięce krzyki, niemilknący telewizor, trzaskanie drzwiami. Hałas. Tłok. I do szaleństwa samotnie.
Usiadłam na łóżku. Całe życie bałam się zostać sama. Bałam się, iż dzieci dorosną i odlecą, a ja będę siedzieć w pustych pokojach. Jaka byłam głupia.
Dopiero w pięćdziesiąt pięć lat zrozumiałem, iż najstraszniejsze to nie puste mieszkanie, ale dom pełny ludzi, dla których jesteś nikim.
Jesteś dla nich darmowym dodatkiem. Chodzącą funkcją, która ciągle się psuje. Podaj, przynieś, upierz ale tylko tak, jak każą. Krok w lewo, krok w prawo i już przeszkadzasz, irytujesz, zawadzasz.
Wieczorem spróbowałam jeszcze raz. Syn siedział nad laptopem, nachmurzony.
Leszku, może porozmawiamy?
Mamo, nie widzisz, iż jestem zajęty? choćby nie podniósł wzroku.
Chciałam tylko
Zrobimy to później, dobrze?
Ale to później nigdy nie nadeszło. On i Kasia mieli swoje życie, swoje plany, swoje rozmowy. A ja byłam tłem. Jak stara kanapa lub lampa, która już się znudziła. Jakby była, a jakby jej nie było.
Do drzwi zapukał Arturek.
Babciu, poczytaj podał mi książkę.
Serce zabiło radośnie. Oto on, mój promyczek. Jedyny, któremu
Artur! nagle w drzwiach stanęła Kasia. Mówiłam, żeby nie zawracać babci głowy! Chodź, czas na tablet.
Zab












