"Przegląd międzynarodowy" to miejsce w Gazeta.pl, gdzie współautor podcastu "Co to będzie" Miłosz Wiatrowski-Bujacz wybiera i opisuje najważniejsze wiadomości ze świata, które mogły wam umknąć w ciągu tygodnia. Świat nie będzie na nas czekał, więc zapraszamy co sobotę o godz. 10 na Gazeta.pl.
REKLAMA
W tym tygodniu przyglądamy się największym spółkom w Unii Europejskiej, na które spadł nagły cios.
We wtorek firma LVMH, do której należą takie marki jak Louis Vuitton, Givenchy, Moët & Chandon, czy Sephora, opublikowała wyniki finansowe za pierwszy kwartał 2025 roku. LVMH to od lat największy potentat w sektorze dóbr luksusowych, a jej wycena giełdowa czyniła z niej drugą najbardziej wartościową spółkę akcyjną w Unii Europejskiej. Do teraz. Choć analitycy spodziewali się drobnego wzrostu przychodów ze sprzedaży w sektorze modowym, to w rzeczywistości w pierwszych trzech miesiącach tego roku spadły one aż o 5 procent. W rezultacie akcje LVMH spadły w tym tygodniu o około 8 procent, a pod względem wyceny giełdowej francuska korporacja została zdetronizowana przez inne imperium mody znad Sekwany - słynącą z legendarnych torebek Birkin firmę Hermès.
Co z tego, można by zapytać. Jaka to dla nas różnica, czy najbardziej wartościowym gigantem branży luksusowej jest francuskie LVMH z siedzibą w ósmej dzielnicy Paryża, czy francuski Hermès z siedzibą w ósmej dzielnicy Paryża?
Zobacz wideo Od 1995 roku w polskiej polityce królują te same nazwiska
Jest to istotne z co najmniej kilku powodów. Jakich?
Po pierwsze, spółki działające w sektorze dóbr luksusowych i w branży modowej stanowiły z punktu widzenia giełdy od lat jeden z głównych fundamentów europejskiej gospodarki. Poza LVMH i Hermèsem, które znajdują się na podium najwyżej wycenianych wszystkich unijnych spółek, w pierwszej dziesiątce znajdziemy jeszcze L’Oréal - 6. miejsce - oraz hiszpański Inditex, czyli właściciela marek takich jak Zara czy Massimo Dutti (10. miejsce).
Po drugie, choć dla większości z nas zarówno Louis Vuitton, jak i Hermès, są wyznacznikami niewiarygodnego luksusu, to obie firmy dzieli fundamentalna różnica.
Prezesem LVMH jest Bernard Arnault, najbogatszy Europejczyk i szósty najbogatszy człowiek na świecie. Arnault rozpoczął swoją karierę w sektorze od przejęcia w 1984 roku kontroli nad firmą Boussac Saint-Frères, do której należała legendarna marka Christian Dior. Trzy lata później doprowadził do fuzji firmy modowej Louis Vuitton z producentem alkoholi Moët Hennessy, a następnie w wyniku kłótni pomiędzy właścicielami obu dawnych spółek wykupił pakiet kontrolny nowopowstałego konglomeratu.
Od tego czasu Arnault zasłynął z bardzo agresywnego modelu biznesowego nastawionego na przejmowanie kolejnych szyldów pod skrzydła LVMH. W tej chwili należy do niej co najmniej 75 luksusowych marek mody, perfum, alkoholi, biżuterii i zegarków oraz domów handlowych. jeżeli chcemy zrozumieć, jak radzi sobie szeroko rozumiany sektor dóbr luksusowych, to wystarczy spojrzeć na akcje LVMH. Gdy ludzie kupują niebotycznie drogie zegarki czy biżuterię, piją szampana, ekstrawaganckie whisky i koniaki, zostawiają fortuny w ekskluzywnych domach handlowych, to spora część z tego trafi do imperium Arnaulta. jeżeli na rynku widać zastój, to Arnault odczuje to najbardziej.
Model biznesowy Hermèsa jest całkowicie inny. Firma skupia się niemal wyłącznie na swojej sztandarowej marce i ma bardzo kilka spółek zależnych. jeżeli wartość giełdowa całego sektora jest zbudowana na byciu wyznacznikiem ekskluzywnego luksusu, to Hermès zdominował niszę na samym szczycie tej drabiny. Żeby zostać właścicielem jednej z dwóch najbardziej znanych modeli torebek firmy - Birkin i Kelly - nie wystarczy mieć na to odłożonych środków. Jeszcze do niedawna firma prowadziła system list oczekujących, na których potencjalni nabywcy czekali od paru miesięcy do kilku lat, aż przyjdzie ich kolej. Choć od paru lat listy oczekujących oficjalnie zniknęły, to zakup torebki od ręki jest niemalże niemożliwy. Poszczególne salony nie mają ich na stanie, dostawy są rzadkie, nieprzewidywalne i w ograniczonym asortymencie w zakresie koloru i użytych materiałów.
Jak tłumaczy brytyjska edycja magazynu Vogue, "możesz czekać lata, aż trafisz na egzemplarz, który będzie odpowiadał twoim oczekiwaniom", dlatego "zdecydowanie polecanym rozwiązaniem jest zakup używanej torebki z wiarygodnego źródła". Na przykład na aukcjach, na których egzemplarze z drugiej ręki osiągają znacznie wyższe ceny, niż to, za ile zostały pierwotnie kupione parę/parenaście lat wcześniej w butiku producenta. O ile zatem LVMH bardziej przypomina zwykłe sektory gospodarki, w których wraz z rosnącym popytem rosną nie tylko ceny, ale też podaż, a wyniki finansowe spółek są bardzo wrażliwe na zmiany w nastrojach konsumenckich, to w wypadku Hermèsa "zwyczajne" mechanizmy rynkowe po prostu nie obowiązują.
I tu przechodzimy do trzeciej kwestii, który tłumaczy, dlaczego tegotygodniowa mijanka Hermèsa z LVMH jest warta dostrzeżenia. Bruno Pavlovsky, szef segmentu modowego w Chanel, zauważył w rozmowie z Financial Times w lutym tego roku, iż "jeśli spojrzysz na to, co dzieje się na giełdzie, to możesz ze sporą dozą dokładności oszacować, jakie będą utargi w naszych butikach". Oczywiście nie w Hermesie, bo tam sprzeda się cały ograniczony asortyment torebek Kelly i Birkin, jak tylko trafi na półki. Co innego, jeżeli chodzi o marki należące do grupy LVMH.
Skąd spadł cios na dobra luksusowe?
Panika na rynkach wywołana polityką handlową Trumpa sprawia, iż osoby znajdujące się w najwyższym percentylu dochodowym są mniej skłonne do uzupełniania braków w swoich piwniczkach winnych, kolekcjach zegarków i zbiorach apaszek - zwłaszcza, gdy nałożono na nie dodatkowo kosztowne cła. Jednak choćby ich zamrożenie przez Trumpa nie wpłynie raczej na poprawę wyników sprzedażowych sektora.
Nastroje na rynkach nie są w pierwszym rzędzie odzwierciedleniem stanu gospodarki w tym konkretnym momencie, a przewidywań co do jej perspektyw. Poziom niepewności, który widzimy w ankietach przeprowadzanych regularnie wśród inwestorów, jest w tej chwili najwyższy od początkowych dni pandemii. Potwierdzają to również wskaźniki identyfikujące poziom niepewności w zmianach notowań giełdowych, czyli tego, jak chaotyczne i intensywne są wahania kursów.
Jeśli, jak przekonuje Bruno Pavlovsky z Chanel, wzrosty i spadki głównych indeksów giełdowych pozwalają nam przewidzieć to, co czeka branżę dóbr luksusowych, to prognozy rynkowe dotyczące tego, jak powodzić będzie się samej branży mówi nam wiele o tym, jak zdaniem analityków będzie kształtować się ogólna sytuacja gospodarcza. Sygnał, który płynie do nas w tej chwili jest jasny - nikt szampana w tym roku otwierać nie będzie.
Co jeszcze ważnego wydarzyło się w tym tygodniu na świecie?
Symboliczny przełom w relacjach dyplomatycznych na linii Iran-Arabia Saudyjska. W czwartek miała miejsce wizyta ministra obrony Arabii Saudyjskiej w Teheranie, w czasie której spotkał się z Najwyższym Przywódcą Islamskiej Republiki Iranu Alim Chameneim i prezydentem kraju Masudem Pezeszkijanem. Saudyjskim ministrem obrony jest książę Khalid bin Salman - młodszy brat księcia koronnego Muhammada bin Salmana, obecnego premiera kraju, następcy tronu Arabii Saudyjskiej i już w tej chwili de facto najważniejszej osoby w państwie. Tegotygodniowa wizyta była pierwszą od dekad, w której Iran odwiedził tak wysoko postawiony członek saudyjskiej rodziny królewskiej. W obliczu narastających gróźb ze strony Donalda Trumpa, iż w wypadku braku przełomu w negocjacjach pomiędzy Waszyngtonem i Teheranem dotyczących irańskiego programu jądrowego USA mogą zaatakować Iran, wizyta Khalida bin Salmana jest traktowana jako sygnał ze strony Arabii Saudyjskiej, iż nie wesprze żadnych planów amerykańskiej interwencji militarnej.
Indie chcą zwiększyć swoje wpływy na Oceanie Indyjskim. W niedzielę na Oceanie Indyjskim rozpoczęły się największe w historii wspólne ćwiczenia wojskowe zorganizowane przez Indie we współpracy z Tanzanią. W sześciodniowych ćwiczeniach udział wzięły również floty wojenne między innymi Kenii, Madagaskaru, RPA i Mozambiku. Dla rządu Narendry Modiego inicjatywa ma służyć wzmocnieniu zaangażowania i obecności kraju na zachodnim odcinku Oceanu Indyjskiego po okresie rosnącej roli Chin, które na przestrzeni ostatnich dwóch dekad stały się dominującą siłą geopolityczną w regionie oddzielającym Indie od południowowschodniego brzegu Afryki. Według władz Republiki ćwiczenia mają być częścią stałej współpracy i odbywać się raz na dwa lata.