„W tym domu będzie tak, jak ja powiem!” – powiedział mój mąż. Przypomniałam mu, kto naprawdę ten dom utrzymuje

przytulnosc.pl 20 godzin temu

Pochodzę z województwa łódzkiego, z małej miejscowości pod Zduńską Wolą. Mój mąż, Paweł, jest z Krakowa. Poznaliśmy się, kiedy studiowałam na Uniwersytecie Jagiellońskim i przez pewien czas mieszkałam u ciotki – akurat w tym samym bloku, co on.

Paweł jest ode mnie cztery lata starszy, już wtedy pracował i wynajmował mieszkanie. Po studiach postanowiłam zostać w Krakowie – razem z nim. Znalazłam pracę, wspólnie opłacaliśmy wynajem.

Los się do mnie uśmiechnął, gdy mój wujek z Bełchatowa zapisał mi w testamencie cały swój majątek: dwa mieszkania i dom. Jedno z mieszkań zostawiłam na wynajem, a drugie razem z domem sprzedałam. Uzyskane środki pozwoliły nam kupić dwupokojowe mieszkanie na obrzeżach Krakowa, w dzielnicy Bieżanów-Prokocim.

Kariera zawodowa potoczyła mi się znakomicie. Pracowałam w firmie handlowej, która gwałtownie się rozwijała – awansowałam na kierownicze stanowisko. Teraz pracuję zdalnie, a moja pensja przez cały czas jest na wysokim poziomie.

Paweł natomiast został pół roku temu zwolniony. Od tego czasu “szuka pracy”, ale – jeżeli mam być szczera – nie wkłada w to zbyt wiele wysiłku. Od sześciu miesięcy żyje na mój koszt.

I właśnie ostatnio wyskoczył z pomysłem: kupmy nowy telewizor. Po pół roku bez pracy! Podczas gdy nasz obecny działa bez zarzutu.

Powiedziałam spokojnie, iż to niepotrzebny wydatek w obecnej sytuacji. Wtedy się zagotował. Zaczął mówić, iż „w tym domu on ustala zasady”, iż „zawsze był głową rodziny” i to „na jego barkach spoczywała odpowiedzialność”.

Nie wytrzymałam i wprost mu przypomniałam: mieszkanie kupione za moje pieniądze. Od lat to ja zarabiam więcej, a od pół roku to ja nas utrzymuję. Dziwna to postawa jak na „odpowiedzialnego mężczyznę”.

Nie miał żadnych argumentów. Wyszedł z pokoju, rzucając: „Z tobą nie da się rozmawiać”.

A ja? Uważam, iż zrobiłam dobrze. Bo jeżeli ktoś nie dokłada się ani finansowo, ani emocjonalnie, a próbuje rządzić i wydawać rozkazy – to nie jest partner, tylko pasażer na gapę.

A co Wy o tym sądzicie? Czy kobieta ma prawo postawić granice i przypomnieć partnerowi, na czyje konto wpływa wypłata? Czy związek to równość, także w odpowiedzialności?

Idź do oryginalnego materiału