**Dziennik, 15 października**
— Kuba, co z tobą nie tak? Spójrz tylko – polski dwója, matematyka pała, a z historii w ogóle uciekłeś! Dlaczego się nie uczysz i wciąż wagaryzujesz? Co ja mam z tobą zrobić, niedorajdo! — znów się zirytowała Katarzyna, przeglądając dziennik syna-ósmoklasisty.
— Nie wiem. — mruknął nastolatek i odwrócił się od matki.
— Kasiu, daj chłopakowi spokój! Historia, biologia… Ja też wagaryzowałem, a wyrosłem na porządnego faceta! — dobiegł z pokoju pijany głos męża Tomasza, wylegującego się na kanapie.
— Akurat widać! Mógłbyś z synem porozmawiać po męsku, ale nie – ty trzeciego dnia nieprzytomny! — krzyknęła Katarzyna.
— No i co z tego? Mam prawo! Nie piję twoich! A poza tym, u Zbyszka jubileusz był! — odparł Tomasz, opadł na poduszkę i znów zasnął.
…Katarzyna urodziła się w inteligenckiej rodzinie. Rodzice nauczyli ją nie tylko manier, ale i zadbali o dobre wychowanie. Uczyła się pilnie, dostała się na prestiżowy wydział. Tylko z ironicznym uśmiechem losu poznała Tomasza.
Spotkali się na studenckiej imprezie. Katarzyna była na czwartym roku, a Tomasz skończył zawodówkę i pracował w fabryce. Od razu zwrócił jej uwagę – przystojny, z wyraźnymi oczami. Wyglądał starzej niż był. Wtedy jeszcze nie wiedziała, jak ten człowiek zburzy jej uporządkowane życie.
Pobrali się latem, gdy Katarzyna obroniła dyplom. Z początku było nieźle, ale już wtedy drażniło ją, iż mąż nie przepuści żadnej okazji. Każdy pretekst – imieniny, mecz – kończył się libacją…
W pewnym momencie zrozumiała pomyłkę – byli zupełnie różni. Chciała rozwodu, ale los znów ją zaskoczył: zaszła w ciążę.
Nie potrafiła odejść ani skazać dziecka na brak ojca. Optymistka z natury, wierzyła, iż Tomasz się ustatkuje. Gdy jednak pijany przywlókł się do szpitala, zrozumiała – nic się w nim nie zmieni.
I tak było. Tomasz pił coraz częściej. W domu pomagał byle jak, bo albo szedł na browar z kumplami, albo odsypiał.
Katarzyna nie narzekała. Ciągnęła wszystko: pracowała na etacie i dorabiała, w domu czyściutko, synowi Kubie poświęcała czas. Ale im starszy był, tym bardziej przypominał ojca. W sobie go nie widziała – niechętnie się uczył, kółka i zajęcia omijał szerokim łukiem.
W gimnazjum odbił się zupełnie.
— Pani Katarzyno, proszę pogadać z synem. Na lekcjach chamski, nie słucha, a o ocenach już nie mówię… — takie uwagi słyszała od wychowawczyni.
Po każdych zebraniach wracała do domu, gryząc się, iż gdzieś zawaliła.
Kuba tłumaczył się i obiecywał poprawę. Ale słowa były puste.
Skończył gimnazjum. O liceum nie było mowy – poszedł do zawodówki. Katarzyna z przerażeniem widziała, iż syn idzie w ślady ojca. A Tomasz już wówczas był na dnie. Regularnie wyciągała go z ciągów, znosiła awantury i – co gorsza – chodziła do fabryki, błagając, by go nie zwalniali.
W szkole Kuba też się nie przykładał: wagary, chamstwo wobec nauczycieli, kłótnie z kolegami. Matce oznajmiał, iż nauka mu nie leży.
— Mamo, może rzucić szkołę i pójdę z tatą do fabryki? Od razu będę miał kasę.
— Synku, co ty mówisz? Jaka „kasa”? Trzeba mieć jakieś wykształcenie! Chcesz żyć jak wujek?
— No i co złego? Tata daje radę.
— Właśnie! „Co złego”? Czemu się czepiasz? Chłopak chce pracować, to niech idzie! Miejsce mamy. — wtrącił się Tomasz.
Katarzynie udało się przekonać go, by skończył szkołę. Biegała do nauczycieli, prosiła, by przymknęli oko na wybryki syna.
Ledwo zdał i od razu chciał iść do fabryki. Katarzyna odradzała, bo wiedziała, jak to się skończy. Tym bardziej iż Kuba był żywym portretem ojca – i z wyglądu, i charakteru. Nie miała w nim niczego swojego.
Mimo to wierzyła, iż syn się opamięta. Ale los znów okazał się bezlitosny – Kuba dostał się na tę samą zmianę co ojciec i zaczęli pić razem.
Pewnego dnia wróciła z pracy. W przedpokoju potknęła się o coś i o mało nie upadła. Zapaliła światło…
Na podłodze leżał nieprzytomny Kuba. Uklękła i zaczęła go budzić:
— Kuba, co z tobą? Źle się czujesz?
— Mamo… Zostaw. Zmęczony jestem… — machnął ręką i znów zasnął.
Zapach alkoholu był oczywisty. Upił się tak, iż nie doszedł choćby do łóżka – padł w przedpokoju. Tak jak Tomasz w młodości.
Przeszła dalej. W kuchni, przy stole, chrapał pijany Tomasz. Chciała go obudzić i urządzić awanturę, ale w ostatniej chwili zrezygnowała.
Wzięła torbę i wyszła. Szła ulicą, nie wiedząc gdzie iść. Bliskich przyjaciół nie miała. Dotarła do parku, usiadła na ławce. Jesień była ciepła, wokół ludzie się śmiali. Patrzyła na nich i nie rozumiała, czym zasłużyła na taki los.
Nagle wypadł pies, niosąc w pysku czerwoną piłkę. Katarzyna drgnęła.
— Przepraszam, wystraszył panią? Burek, do nogi! — zawołał mężczyzna, a pies posłusznie wrócił.
— Trochę tak… niespodziewanie. — otarła łzy.
— Coś się stało? Mogę jakoś pomóc?
— Nie, wszystko w porządku… — wymigała się.
— Jestem Marek. A pani?
— Katarzyna.
— Piękne, rzadkie imię. To Burek. Może kawę napijemy się? — zaproponował.
— Chętnie. — zgodziła się niespodziewanie.
— Super! Tu niedaleko jest kawiarnia. Weźmiemy na wynos, bo z Burkiem nie wpuszczą…
Rozmawiali cały wieczór. Katarzyna odtajała po latach koszmaru. Wymienili numery i zaczęli się spotykać.
Stopniowo opowiedziała mu o swoim życiu. Marek zaproponował, by się do niego wprowadziła. Zgodziła się.
— Patrzcie, jaka lala! Chłopa znalazła? Kuba, mamaKatarzyna zamknęła za sobą drzwi mieszkania, oddychając głęboko, i już wiedziała, iż tym razem wybrała siebie.