W poszukiwaniu przygód

newsempire24.com 6 godzin temu

**Dziennik – zapis z tamtych dni**

Dawid miał zwyczajną rodzinę. Mama i tata kochali go, a on ich. W weekendy chodzili razem do kina albo teatru, zimą jeździli na łyżwy, latem – nad Bałtyk. Zbierali muszelki, tata uczył go pływać… A potem firma, w której pracował, splajtowała. I ojciec zaczął pić. A po drinkach wyzywał rząd, prezydenta, wszystkie ustawy. Wszyscy byli winni, iż stracił robotę.

Gdy mama, zmęczona jego pijanymi tyradami, prosiła, żeby poszedł spać, rzucał się na nią. Ostatnio od razu zaczynał się czepiać. Odprawiała Dawida do jego pokoju, ale chłopiec i tak wszystko słyszał – krzyki, brzęk tłuczonego talerza. Co mógł zrobić?

Gdy ojciec w końcu zasypiał, chrapiąc i śmierdząc wódką, mama przychodziła do pokoju Dawida, często zasypiając z nim na wąskim łóżku. Chłopiec widział siniaki na jej rękach, czasem choćby na twarzy. Rano tata przepraszał i przysięgał, iż już nigdy jej nie tknie…

Mama wymykała się cicho. Ojciec, wytrzeźwiawszy, szedł „szukać pracy”, jak mówił. Dawid zostawał sam – odrabiał lekcje (chodził do trzeciej klasy na drugą zmianę), podgrzewał obiad i szedł do szkoły. Wieczorem wszystko zaczynało się od nowa.

— Znowu twój stary szalał w nocy? — spytała sąsiadka, pani Halinka, mieszkająca za ścianą.
— Tak — krótko skinął Dawid.
— Czemu matka nie wezwie policji?
— Muszę iść, spóźnię się — rzucił, uciekając.
— Bież, bież… — westchnęła, patrząc za nim.

Gdy wrócił ze szkoły, mama stała w kuchni, gotując kolację. Ojca nie było – chłopiec odetchnął z ulgą. Usiadł przy stole, opowiadając banalne szkolne nowinki. Potem dodał, iż bez taty jest lepiej i żeby nigdy nie wracał. Mama spojrzała na niego z wyrzutem.
— To trudny okres, synku. Znajdzie pracę i wszystko wróci do normy.

Ale ojciec wrócił, hałaśliwie rozbierając się w przedpokoju, coś tłukąc i stękając. Mama zesztywniała, wyjrzała z kuchni.
— Idź do pokoju — szepnęła, popychając go delikatnie.

Dawid siedział i nasłuchiwał. Tym razem było inaczej – ciszej. Nagle mama krótko krzyknęła, coś ciężkiego runęło na podłogę. Wysunął się z ukrycia, zajrzał do kuchni. Ojciec stał rozkraczony, patrząc na mamę leżącą na podłodze. Chłopiec nie wytrzymał – pisnął. Tata odwrócił głowę, miał czerwone, zalane krwią oczy.
— Synku… — zaczął.

Dawid wypadł z mieszkania, zadzwonił do sąsiadki. Trząsł się drobną drżączką. Pani Halinka nie połapała się w jego bełkocie, ale wezwała policję i karetkę. Przyjechali niemal równocześnie. Ojca zabrali, mamę zawieźli do szpitala. Chłopiec został u sąsiadki.

Rano pojechali razem do szpitala. Mama leżała sama na sali, opleciona przezroczystymi rurkami. Spała, nie obudziła się nawet, gdy Dawid wołał i szarpnął ją za rękę. Lekarz zabrał panią Halinkę na korytarz, zostawiając chłopca samego.

Budził ją i budził. Znudził się, sąsiadka nie wracała – poszedł jej szukać. Jedne drzwi były uchylone. Usłyszał, jak lekarz mówił: *„Jest w śpiączce, mało szans, ale trzeba wierzyć…”*. Przerażony uciekł na zewnątrz.

Pani Halinka znalazła go na ławce w parku szpitalnym. Płakał przez całą drogę do domu. Sąsiadka traciła cierpliwość, próbując go uspokoić. W domu spytała, czy mają krewnych.
— Babcia na wsi — odparł.
— Daleko stąd?
— Półtorej godziny autobusem, potem trzy kilometry pieszo.
— Pamiętasz drogę?
— A co, jestem mały? — obruszył się.
— Jutro rano zawiozę cię do babci — powiedziała.

Ale rano zadzwoniła córka jej przyjaciółki – matka umierała. Pani Halinka się zagubiła.
— Odprowadzę cię na dworzec i wsadzę do autobusu. Przepraszam, iż nie pojadę. Jesteś dużym chłopcem.

Na dworcu poprosiła kierowcę, by go pilnował. Ten obiecał. Dawid jechał sam. Zasnął od monotonnego warkotu silnika i emocji. Ledwo przymknął oczy, a już ktoś nim potrząsał.
— Hej, chłopcze, wstawaj, dojechaliśmy — budziła go kobieta z sąsiedniego siedzenia.

Wysiadł.
— Idź z innymi, nie odłączaj się — rzucił kierowca. — Nie mogę cię odprowadzić.

Ludzie rozeszli się szybko. Na drodze prowadzącej za wieś został sam. Zrobiło mu się strasznie. Ale świeciło słońce, pod nogami szeleściły liście. Powiedział sobie, iż jest duży, zna drogę. Zaczął nucić dla odwagi: *„Rozszumiały się wierzby płaczące, nad zieloną łąką, nad modrą rzeką…”* Wcześniej śpiewał to z mamą.

Najpierw minął małą wioskę, potem większą ze sklepem. Za nią była już babcia. Gdy zostawił pierwszą za sobą, ktoś go zawołał gwizdem. Dwóch nastolatków siedziało na powalonym drzewie.
— Skąd jesteś? Do kogo jedziesz? — spytał wyższy. — Nie widziałem cię tu wcześniej.
— Do babci.
— A szkoła?
— Chodzę, tylko muszę jechać.
— Masz papierosa? — zapytał drugi piskliwym głosem.
— Mama mówiła, iż jak się wcześnie zacznie palić, to się nie urośnie — odparł Dawid.

Wybuchli śmiechem.
— Patrzcie, jaki madry! „Mama mówiła…” A co jeszcze mówiła? — Starszy jednym ruchem zerwał mu plecak.
— Oddaj! — krzyknął, ale tamten go odepchnął, wysypując zawartość.

Poleciały ubrania, książka, kanapki.
— Jak moja stara przyprowadzała facetów, kazała mi iść na dwie godziny. Ciebie też odesłali, żebyś nie zawracał głowy? — Zaklęli brzydko i parsknęli śmiechem.

Dawid nie wytrzymał. Mama w szpitalu, a oni… Rzucił się na nich, ale był słabszy. Starszy uderzył go w serce, drugi podstawił nogę. Chłopiec upadł na trawę, uderzając pleDawid otworzył oczy w szpitalnym łóżku, a pierwszą osobą, którą zobaczył, była babcia, ściskająca jego dłoń i szepcząca przez łzy: *”Już jesteś bezpieczny, wnusiu, teraz już nic ci nie grozi”*, i wtedy zrozumiał, iż zemsta nie była warta tych miesięcy strachu – najważniejsze, iż znów miał przy sobie kogoś, kto go kochał.

Idź do oryginalnego materiału