No i wreszcie szczęście ją znalazło
Kiedy Władysława wychodziła za mąż za Darka, choćby przez myśl jej nie przeszło, iż nowo upieczony małżonek okaże się niewolnikiem zgubnego nałogu. Ich związek toczył się błyskawicznie – był dowcipny, czarujący, stanowczy – i oświadczył się jej prosto z mostu na imprezie, lekko podchmielony.
– Władzia, wyjdź za mnie! – zaśmiał się, pochylając się ku niej z wyraźną wonią alkoholu.
– Co, piłeś?! I w takim stanie oświadczyny robisz? – zdziwiła się, ale w jej głosie nie było prawdziwego oburzenia. Władysława marzyła o ślubie – prawie wszystkie koleżanki już miały mężów.
– No i co z tego? Cieszę się, więc się napiłem. No dalej, nie marudź, powiedz „tak”! – nalegał z szerokim uśmiechem.
Przystała. Tylko postawiła jeden warunek – pić wyłącznie od święta. A Darek, bez namysłu, przytaknął: „Nie ma sprawy!”.
Władzia nie wiedziała wtedy, iż ojciec Darka pił całe życie i iż ta sama słabość ciągnie się za synem jak łańcuch. Jego matka, Halina Stanisławowa, często kłóciła się z mężem, gdy ten nalewał synowi kieliszek.
– Siebie zniszczyłeś, teraz i syna w to wciągasz?! – krzyczała, ale w odpowiedzi słyszała tylko śmiech: „Niech się uczy. Przecież to chłop”.
Po ślubie młodzi zamieszkali w mieszkaniu Władysławy na obrzeżach Poznania, które dostała w spadku po babci. Z początku szło choćby nieźle. Darek pracował, choć często wracał do domu z „atmosferą”. Zawsze miał gotowe wytłumaczenie:
– No jak to, dziś u Zbyszka córka się urodziła! Jak tu nie wypić? Albo u Piotra imieniny. A dzisiaj deski rozładowywaliśmy – szef postawił. Szacunek!
Władysława urodziła syna, Kacpra. A Darek pił dalej. Do dziecka choćby się nie garnął.
– Dlaczego choćby do niego nie podejdziesz? To przecież twój syn! – oburzała się.
– A sam przecież nie chcesz, żebym podchodził z fajką – odpowiadał leniwie.
– To nie pij! Ile razy mam cię prosić…
Minęło osiem lat. Darek pił coraz więcej, wylatywał z pracy, ostatniej – za libację. Władysława dźwigała wszystko: dom, syna, życie. Jedynym jasnym punktem była teściowa – rozumiała, współczuła, pomagała pieniędzmi i ubraniami dla wnuka.
– Władzia to złota kobieta. Gdyby on miał choć odrobinę sumienia… – wzdychała do siostry.
Gdy Kacper skończył dziesięć lat, Władysława zrozumiała: tak dłużej być nie może. Mąż stał się cieniem człowieka. Z dawnej aparycji zostały strzępy – zęby powybijane w bójkach, włosy przerzedzone, wzrok szklisty. Nie czuł nic – ani do syna, ani do żeny.
– Rozwiedź się z nim – mówili współpracownicy. – Władzia, ile można wytrzymywać?
Ale ona wciąż zwlekała. Miała zbyt miękkie serce – żal jej było wszystkich: psów, kotów, choćby męża.
Aż pojawił się powód – prawdziwy. Władysława zakochała się. W nowego kolegę z pracy. Miał na imię Wiesław.
Do biura dołączył zaledwie kilka miesięcy wcześniej. Wysoki, jasnooki, z otwartą twarzą i ciepłym uśmiechem, podbił wszystkich. choćby najbardziej przebojowe koleżanki próbowały mu się narzucać. Ale on, jak prawdziwy dżentelmen, grzecznie odmawiał. Grzecznie – i stanowczo.
Wiesław był po rozwodzie, przyjechał z Łodzi, mieszkał u ojca. Kobiety w biurze spekulowały, plotkowały, ale on trzymał się na uboczu, nie dając powodu do domysłów.
Władysława po raz pierwszy od wielu lat poczuła, jak wszystko w niej zamiera. Jakby serce na nowo ożyło. Długo nic nie mówiła – choćby sobie.
Gdy złożyła pozew o rozwód, postawiła przed faktem i teściową, i męża.
– Darek, koniec. Pakujesz swoje rzeczy. Nie dam już rady.
Wyszedł bez awantury. Po prostu wziął torby i poszedł do matki.
A Władysława – jakby na nowo się urodziła.
Pewnego dnia, gdy wychodziła z pracy, Wiesław ją zawołał:
– Władzia, masz chwilkę? Chciałem cię zaprosić na kolację…
Poczuła, jak płoną jej policzki. Ale skinęła głową.
Usiedli w kawiarni. Najpierw rozmawiali – o życiu, pracy, rodzinie. Potem powiedział:
– Dowiedziałem się, iż się rozwiodłaś. I… Wybacz, ale od razu wiedziałem – jesteś tą jedyną.
Zakręciło jej się w głowie. Te słowa były tym, na co czekała.
– A ja choćby nie domyślałam się… – wyszeptała.
– A ja domyślałem się, iż coś czujesz – uśmiechnął się. – Tylko nie wiedziałem, czy odważę się to powiedzieć.
Od tamtej pory zaczęli się spotykać. Władysława śmiała się, gdy zazdrosne koleżanki mówiły:
– No proszę, cicha woda i Wiesława zabrała! Jak ci się to udało?
Ona nie odpowiadała – nie miała ochoty. W sercu miała spokój i ciepło.
Były mąż nie przeszkadzał, ale Halina Stanisławowa, teściowa, przychodziła często – odwiedzić wnuka, wesprzeć synową. Rozumiała, dlaczego wyrzuciła Darka. I nie miała jej tego za złe.
Pewnej soboty Władysława postanowiła powiedzieć Hali o zaręczynach. Wiesław podarował jej pierścionek – było na poważnie.
– Halino, ja… Wiesław się oświadczył. Zgodziłam się.
Kobieta milczała przez chwilę. A potem nagle ją przytuliła.
– No wreszcie! Władziu, zasłużyłaś na szczęście. Niech ci się dobrze wiedzie!
Władysława nie wierzyła własnym uszom. Spodziewała się potępienia, a dostała ciepło i aprobatę.
– Pomogę wam ze ślubem. Chcę, żeby było pięknie. I żeby Kacper wiedział – ma teraz obok siebie prawdziwego mężczyznę.
Od tego dnia ich relacja tylko się umacniała. Władysława znalazła nie tylko miłość, ale i przyjaciółkę w byłej teściowej. A Halina zyskała w niej córkę. Takie rzeczy się zdarzają. Może rzadko – ale jednak.