W końcu powiedziała dość – dlaczego on się tak zmienił?

newsempire24.com 3 dni temu

Kasia nie zamierzała już tego dłużej znosić. Nie rozumiała, dlaczego Marek tak się do niej odnosił – czy przestał ją kochać? Tej nocy znów wrócił późno i położył się spać w salonie.

Rano, gdy przyszedł na śniadanie, Kasia usiadła naprzeciw niego.
— Marku, powiesz mi w końcu, o co chodzi?
— Co ci nie pasuje?
Pił kawę, unikając jej wzroku.
— Od kiedy urodzili się chłopcy, zupełnie się zmieniłeś.
— Nie zauważyłem.
— Marku, od dwóch lat żyjemy jak obcy ludzie. To też nie zauważyłeś?
— Słuchaj, a czego ty chcesz? W domu wiecznie rozrzucone zabawki, śmierdzi kaszkami, dzieci wrzeszczą… Myślisz, iż to komuś się podoba?
— Ale to twoje dzieci!
Zerwał się, nerwowo przemierzając kuchnię.
— Normalne żony rodzą jedno dziecko, które siedzi cicho w kącie. A ty od razu dwoje! Mama mi mówiła, a ja nie słuchałem – takie jak ty potrafią tylko się mnożyć!
— Jakie „takie”, Marek?
— Bez celu w życiu.
— To ty kazałeś mi rzucić studia, bo chciałeś, żebym poświęciła się rodzinie!

Kasia opadła na krzesło. Po chwili ciszy dodała:
— Myślę, iż powinniśmy się rozwieść.
Zastanowił się, po czym odparł:
— Nie mam nic przeciwko. Tylko warunek – nie składaj pozwu o alimenty. Sam ci dam pieniądze.
Odwrócił się i wyszedł. Chciała zapłakać, ale z pokoju dziecięcego dobiegł hałas – bliźniaki obudziły się, domagając się jej uwagi.

Tydzień później spakowała rzeczy, zabrała chłopców i wyprowadziła się do pokoju w mieszkaniu komunalnym, który odziedziczyła po babci. Nowi sąsiedzi wydawali się obcy, postanowiła więc ich poznać.

Z jednej strony mieszkał ponury, choć jeszcze nie stary mężczyzna, z drugiej – barwna pani po sześćdziesiątce. Najpierw zapukała do drzwi mężczyzny:
— Dzień dobry! Jestem nową sąsiadką, kupiłam ciasto, może pan przyjdzie na herbatę?
Uśmiechała się starannie. Mężczyzna obrzucił ją wzrokiem, warknął:
— Nie jem słodyczy. – I zatrzasnął drzwi przed nosem.

Wzruszyła ramionami i poszła do Zofii Eugeniuszównej. Ta zgodziła się na herbatę, ale tylko po to, by wygłosić przemowę:
— Słuchaj, ja odpoczywam w dzień, bo wieczorami oglądam seriale. Mam nadzieję, iż twoje dzieci nie będą mi przeszkadzać. I nie pozwalaj im biegać po korytarzu ani niczego dotykać!

Kasia z goryczą pomyślała, iż życie tutaj nie będzie łatwe.

Znalazła pracę jako pomoc w przedszkolu, gdzie poszły też chłopcy. Płacili grosze, ale Marek obiecał pomagać. Przez pierwsze trzy miesiące po rozwodzie rzeczywiście przynosił pieniądze. Potem przestał. Kasia nie mogła zapłacić za czynsz.

Stosunki z Zofią Eugeniuszówną pogarszały się z dnia na dzień. Pewnego wieczora, gdy Kasia karmiła dzieci na kuchni, sąsiadka wślizgnęła się w atłasowym szlafroku.
— Kochanie, mam nadzieję, iż uregulowałaś już swoje zaległości? Nie chciałabym przez ciebie stracić prądu.
— Jeszcze nie. Jutro jadę do byłego męża, zupełnie zapomniał o dzieciach.
Zofia podeszła do stołu.
— Karmisz ich tylko makaronem… Wiesz, iż jesteś złą matką?
— Jestem dobrą matką! A tobie radzę wtrącać się w swoje sprawy, bo możesz dostać po nosie!

Zaczęła się awantura. Zofia wrzeszczała tak, iż aż w końcu z drugiego pokoju wyszedł sąsiad – Jan. Słuchał przez chwilę, po czym wrócił, rzucił na stół pieniądze i powiedział:
— Zamknij się. Masz na czynsz.

Następnego dnia Kasia poszła do Marka. Ten tylko wzruszył ramionami:
— Nie mam teraz pieniędzy.
— Marku, żartujesz? Muszę czymś nakarmić dzieci.
— To nakarm, nie zabraniam.
— Złożę pozew o alimenty.
— Śmiało, oficjalnie zarabiam tyle, iż dostaniesz grosze. I nie zawracaj mi już głowy!

W drodze do domu płakała. Zostało jeszcze tydzień do wypłaty, a pieniędzy nie było. Ale w domu czekała na nią niespodzianka – patrol policji. Zofia doniosła, iż Kasia grozi jej życiu, a dzieci są zaniedbane.

Tego wieczoru sąsiadka znów pojawiła się na kuchni.
— jeżeli twoje dzieci jeszcze raz zakłócą mój spokój, pójdę prosto do opieki społecznej!
— Co pani robi? To przecież dzieci!
— Gdybyś je odpowiednio karmiła, spałyby, zamiast biegać!

Gdy wyszła, Jan wszedł do kuchni z ogromną torbą zakupów. Bez słowa wypełnił jej lodówkę i wyszedł.

Miesiąc później, po zebraniu wszystkich dokumentów, stała przed komisją. Gdy usłyszała werdykt, nogi się pod nią ugięły. Jan podtrzymywał ją, gdy w końcu zabrała chłopców do domu.

Życie powoli wracało do normy. Zofia trzymała się z dala. Dzięki Janowi Kasia dostała pracę w fabryce i w końcu nie musiała liczyć każdego grosza. Martwiło ją tylko, iż Jan stał się jeszcze bardziej zamknięty.

Pewnego dnia przypadkiem upuściła jego kurtkę. Z kieszeni wypadł telefon, a na ekranie zobaczyła swoje zdjęcie. Niepewnie podeszła do niego.

— Wiesz, Janie… bałam się powiedzieć pewne rzeczy. I żałuję, iż nie zdążyłam.
— O czym mówisz?
— jeżeli ty nie możesz, to może ja spróbuję. Boję się, iż się ze mnie śmiejesz, ale… Janie… ożeń się ze mną?

Długo na nią patrzył. W końcu wziął jej twarz w dłonie i powiedział:
— Nie umiem ładnie mówić. Ale zrobię wszystko, by wam niczego nie brakowało.

Idź do oryginalnego materiału