W dniu urodzin mojego męża, mój syn wskazał na gości i krzyknął: To ona! Ma tę spódnicę! Nie mogłam odmówić.
Proszę, mamo, nalegał. Obiecałem kolegom, iż przyniosę koc i soki. I mówiłem, iż upieczesz te ciasta z karmelem i czekoladą.
Więc, jako dobra matka, zaczęłam szukać. Stare walizki, poplątane kable, zepsute wiatraki z dawno minionych wakacji. I wtedy, wtłoczona w kąt, zobaczyłam ją.
Czarną pudelko. Eleganckie, kwadratowe, ukryte jak sekret. Nie byłam z natury wścibska, ale nie mogłam się powstrzymać. Wyciągnęłam je, usiadłam na dywanie i uniosłam wieko powoli.
Odechciało mi się oddychać.
W środku leżała satynowa spódnica w głębokim fiolecie, miękka jak szept, z delikatnymi haftami przy brzegach. Wyrafinowana. Piękna.
I znajoma.
Pokazałam ją kiedyś Krzysztofowi mojemu mężowi kilka miesięcy wcześniej, gdy spacerowaliśmy po centrum. Mijaliśmy butik, a ja wskazałam na nią w witrynie. Zbyt ekstrawagancka, powiedziałam, ale w głębi serca miałam nadzieję, iż zapamięta.
Zasługujesz na coś luksusowego od czasu do czasu, zaśmiał się.
Więc gdy zobaczyłam tę spódnicę, starannie złożoną w papier i schowaną w pudełku, wiedziałam. To miał być mój prezent urodzinowy. Ciepła euforia ogarnęła mnie.
Może między nami wciąż było dobrze.
Nie chciałam zepsuć niespodzianki, więc zamknęłam pudelko, odłożyłam je na miejsce i dałam Michałowi stary koc. Kupiłam choćby bluzkę pasującą do spódnicy i schowałam ją do szuflady, czekając na odpowiedni moment.
Nadszedł mój dzień. Rodzina się zebrała. Krzysztof wręczył mi prezent z dziecięcym uśmiechem.
Książki.
Piękny stos starannie wybranych powieści ale ani śladu spódnicy. Ani słowa o niej.
Czekałam. Może zachował ją na specjalną kolację lub chwilę tylko dla nas.
Ta chwila nigdy nie nadeszła.
Kilka dni później znów zakradłam się do szafy, by rzucić okiem. Ale pudelko zniknęło. Po prostu. Bez śladu.
Mimo to nic nie powiedziałam. Nie chciałam być żoną, która wątpi. Która wyciąga pochopne wnioski.
Nadzieja trzyma nas na nogach, choćby gdy wiemy lepiej.
Minęły trzy miesiące. Ani śladu spódnicy. Ani słowa. Tylko cisza.
Aż pewnego popołudnia, gdy przygotowywałam cytrynowe ciasta na zamówienie weselne, Michał wszedł do kuchni. Jego oczy były niespokojne, ramiona spięte.
Mamo? szepnął. Muszę ci coś powiedzieć. Chodzi o tę spódnicę.
Odłożyłam szpatułkę.
Wiem, iż tata ją kupił, zaczął. Gdy poszliśmy do galerii po buty piłkarskie, kazał mi czekać na zewnątrz. Powiedział, iż ma coś do załatwienia.
Pocz








