W 70 zrozumiałam, iż najgorsze to nie pusta przestrzeń, ale pełen dom tych, którzy nie chcą mnie w swoim życiu.

newsempire24.com 3 dni temu

Dziś, gdy skończyłam siedemdziesiąt lat, zrozumiałam, iż najstraszniejsze to nie puste mieszkanie, ale dom pełny ludzi, dla których jesteś nikim.

“Znów kupiłaś nie ten chleb” — głos synowej Ewy wbił się w uszy, gdy rozkładałam torby w kuchni. “Prosiłam o bezdrożdżowy. Piąty raz powtarzam.” Demonstracyjnie wzięła bochenek, który przyniosłam, i obróciła go w dłoniach, jakby to była jakaś dziwna, trująca gąsienica.

“Ewuniu, zapomniałam, wybacz. Zaaferowana byłam.”

“Zawsze jesteś zaaferowana, Anna Zawadzka. A my to potem mamy jeść. Mateuszek może dostać alergii.”

Rzuciła chleb na blat z miną, jakby robiła mi łaskę, nie wrzucając go od razu do śmietnika. Przełknęłam ślinę. Mój wnuk Mateusz ma sześć lat i nigdy nie miał alergii na zwykły chleb.

Do kuchni zajrzał syn.

“Mamo, nie widziałaś mojego granatowego swetra?”

“Widziałam, Wojtku. Jest w pralce, wczoraj…”

“Po co?!” — choćby nie dokończyłam. “Przecież chciałem go dziś założyć! No, mamo!”

Zniknął, zostawiając mnie z tym rozdrażnionym “no, mamo”, które ostatnio bolało bardziej niż policzek. Uprałam jego rzecz. Zaopiekowałam się. I znów byłam winna.

Poszłam powoli do swojego pokoju, mijając salon, gdzie Ewa już głośno opowiadała koleżance przez telefon, iż “teściowa znowu majaczy”. Śmiech w słuchawce był równie kłujący co jej słowa.

Mój pokój wydawał się jedynym bezpiecznym miejscem w tym dużym, niegdyś przytulnym domu. Teraz brzęczał jak ul.

Nieustanne rozmowy, piski dziecka, włączony telewizor, trzaskanie drzwiami. Hałas. Tłok. I do szaleństwa samotnie.

Usiadłam na skraju łóżka. Całe życie bałam się zostać sama. Bałam się, iż dzieci wyrosną i odlecą, a ja będę siedzieć w pustych pokojach. Jaka byłam głupia.

Dopiero po pięćdziesiątce zrozumiałam, iż najstraszniejsze to nie puste mieszkanie, ale dom pełny ludzi, dla których jesteś tylko funkcją. Funkcją, która ciągle się psuje. Podaj, przynieś, upierz, ale tylko tak, jak oni chcą. Krok w lewo, krok w prawo — i już przeszkadzasz, irytujesz, zawadzasz.

Wieczorem spróbowałam jeszcze raz. Wojtek siedział przy laptopie, marszczył brwi.

“Wojtku, może porozmawiamy?”

“Mamo, nie widzisz, iż pracuję?” — choćby nie podniósł wzroku.

“Chciałam tylko…”

“Później, dobrze?”

“Później” nigdy nie nadchodziło. On i Ewa mieli swoje życie, plany, rozmowy. A ja byłam… tłem. Jak stara kanapa albo znudzona lampa. Jest, ale jej nie ma.

Zapukano do drzwi. To był Mateusz.

“Babciu, poczytasz?” — podał mi książkę.

Serce zabiło radośnie. To mój promyczek. Jedyny, który…

“Mateusz!” — Ewa pojawiła się w drzwiach. “Komu mówiłam, żeby nie zawracał babci głowy? Masz czas na tablet.”

ZabZabrała mu książkę i wyprowadziła za rękę, a ja zostałam sama, patrząc na zamknięte drzwi, wiedząc już, iż nadeszła pora, by wreszcie postawić na swoim.

Idź do oryginalnego materiału