Zapach lakierów, cichy szum suszarek, delikatna muzyka w tle. Dziewczyny przy stolikach śmiały się z klientkami, pokazywały kolory, wzorki, zdjęcia z Instagrama.
Ja, w mojej starej, ulubionej kurtce i butach kupionych na przecenie, poczułam się jak ktoś z innego świata.
– Dzień dobry, miałam umówiony manicure na piętnastą – powiedziałam, poprawiając torebkę na ramieniu.
Recepcjonistka spojrzała w grafik, uśmiechnęła się mechanicznie.
– Tak, pani Halina. Zapraszam, zaraz Kasia się panią zajmie. Proszę usiąść.
Usiadłam przy stoliku. Manicurzystka, młoda, z idealnie zrobionymi paznokciami i brwiami, rzuciła krótkie:
– Dzień dobry.
Wyciągnęłam dłonie na podkładkę. Skóra cienka, pomarszczona, z plamkami, które lekarz nazwał „wiekiem”. Paznokcie krótkie, trochę połamane.
– Co robimy? – zapytała Kasia.
Na chwilę się zawahałam. Przez pół życia malowałam paznokcie bezbarwnym lakierem, bo „po co udziwniać”. Ale dziś było inaczej. Dziesięć dni temu skończyłam 67 lat. Na urodziny kupiłam sobie jedną, małą rzecz – bon do tego salonu. Chciałam poczuć się… ładna. Choć raz, nie „w swoim wieku”, tylko po prostu ładna.
– Coś delikatnego – odparłam. – Może jasny róż. Taki… elegancki, nie krzykliwy.
– Francuski? – zaproponowała. – Ładnie odmładza dłonie.
Uśmiechnęłam się.
– To poproszę.
Zanurzyła moje palce w ciepłej wodzie. Poczułam, jak napięcie trochę puszcza. Przymykałam oczy. Przypomniało mi się, jak kiedyś mąż ściskał moje dłonie i mówił:
– Masz najpiękniejsze ręce na świecie. Całe nasze życie w nich jest.
Odszedł pięć lat temu. Od tego czasu nikt tak nie patrzył na moje dłonie.
Obok mnie, przy drugim stoliku, siedziały dwie młode dziewczyny. Śmiały się głośno, wybierając kolory.
– Daj mi ten neonowy róż, niech świeci z kosmosu – chichotała jedna. – Mariusz padnie, jak zobaczy.
– A ja robię czerwone, klasyk – odparła druga. – Będą idealne na imprezę.
Ich głosy mieszały się z muzyką. Starałam się nie słuchać, skupić na cieple wody, na delikatnym dotyku Kasi, która odsuwała skórki.
I wtedy to usłyszałam.
Słowa wypowiedziane niby szeptem, ale takim, który ma dość mocy, żeby dobiec tam, gdzie ma.
– Serio, po co tej starej takie paznokcie? – prychnęła jedna z dziewczyn. – Przecież ona i tak siedzi w domu. Komu to pokaże?
Druga zachichotała.
– No, chyba iż koleżankom na działce – dodała. – Albo lekarzowi w przychodni.
Krew uderzyła mi do głowy. Twarz zapiekła, serce zaczęło bić szybciej.
„Tej starej”.
Nie „tej pani”, nie „tej kobiecie”.
„Tej starej”.
Zamarłam. Nie podniosłam głowy, nie spojrzałam w ich stronę. Tylko czekałam, aż Kasia przestanie trzymać moją dłoń, bo nagle zrobiła się bardzo ciężka. Chciałam ją cofnąć, zwinąć, schować pod bluzkę, pod koc, pod ziemię.
Kasia chrząknęła cicho. Ucichła na moment.
– Dziewczyny, ciszej – powiedziała z wymuszonym uśmiechem. – Tu wszyscy słyszą.
– Oj, bez przesady – mruknęła tamta. – Przecież to żart.
Dla nich żart. Dla mnie – nóż.
Nagle zobaczyłam swoje dłonie inaczej. Nie jako ręce, które tyle lat pracowały – kroiły chleb, wiązały sznurówki, prasowały koszule, głaskały gorące czoła dzieci. Zobaczyłam je ich oczami: stare, pomarszczone, śmieszne, niepotrzebne na tle różowych i czerwonych paznokci.
„Po co tej starej ładne dłonie”.
Pytanie, które zabolało najbardziej, bo trafiło w miejsce, którego sama się wstydziłam. Ile razy stałam przed lustrem i myślałam: „w tym wieku to już po co… po co sukienka, po co kolczyki, po co szminka”.
Dziś zebrałam się na odwagę. A świat właśnie przypomniał mi, iż się „nie powinnam”.
Kasia oderwała wzrok od moich palców.
– Wszystko w porządku? – zapytała cicho.
Przełknęłam ślinę.
– Oczywiście – odpowiedziałam. – Proszę dalej.
Kiedy nakładała pierwszą warstwę lakieru, myśli krążyły jak oszalałe.
Chciałam wstać, powiedzieć tym dziewczynom coś ostrego, choćby jedno zdanie, które zatrzymałoby im śmiech w gardle.
Chciałam rzucić: „Przyjdzie taki dzień, kiedy będziecie dokładnie na moim miejscu. I wtedy też będziecie chciały mieć ładne dłonie. Dla siebie. Nie dla Mariusza”.
Ale mięśnie w gardle odmówiły współpracy. Zamiast słów wyszła tylko cisza i jedno niebezpiecznie wilgotne mignięcie w oczach.
Kasia kończyła malować.
– Bardzo ładnie wyszło – powiedziała. – Klasycznie, elegancko. Serio, ten kolor świetnie odmładza.
– Dziękuję – odparłam, próbując się uśmiechnąć. – Chociaż tyle.
Zapłaciłam przy recepcji, napiwek zostawiłam większy niż zwykle. Nie chciałam się znów odzywać, bałam się, iż głos mi zadrży.
Dopiero w domu, kiedy zamknęłam drzwi, usiadłam na krześle w kuchni i popatrzyłam na swoje dłonie w świetle lampy.
Były ładne. Naprawdę ładne. Paznokcie równe, mlecznoróżowe, delikatny połysk. Nagle przypomniały sobie, iż potrafią być czymś więcej niż tylko narzędziem do pracy.
A jednak w uszach wciąż brzmiało:
„Po co tej starej ładne dłonie?”.
Nie mogłam przestać o tym myśleć. Że dla kogoś mój wiek to już powód, by mi odebrać prawo do dbania o siebie. Jakby do 50-tki można było, a potem nagle – tylko byle jak, byle tanio, byle cicho.
Wyjęłam z szuflady stare zdjęcie. Miałam na nim 25 lat, trzymałam w ramionach nowo narodzoną Kasię. Dłonie gładkie, paznokcie krótkie, bez lakieru.
„Wtedy nikt nie pytał, po co mi ładne dłonie” – pomyślałam. – „Byłam młoda, wszystko mi było wolno”.
Teraz – muszę się tłumaczyć choćby z tego, iż chcę czuć się choć odrobinę ładna.
Wieczorem zadzwoniła córka.
– Mamo, jak urodziny? – zapytała. – Zrobiłaś coś dla siebie?
Spojrzałam na paznokcie.
– Tak – odpowiedziałam. – Byłam na manicure.
– O, super! – ucieszyła się. – Pokażesz jutro, jak przyjadę?
Zawahałam się.
– A myślisz, iż w moim wieku wypada mieć ładne dłonie? – zapytałam, nie wiedząc, czemu w ogóle to mówię.
– Słucham? – parsknęła śmiechem. – Mamo, oszalałaś? W każdym wieku wypada. Jak ktoś ma z tym problem, to niech się gapi w swoje, nie w cudze.
Te słowa ugrzęzły mi w sercu jak kotwica.
Może więc świat się jednak zmienia?
Może to tylko te dwie dziewczyny w salonie miały za małe serca na cudzą godność?
Następnego dnia znów usiadłam przy stoliku w kuchni. Obierałam ziemniaki – jak całe życie. Ale tym razem zrobiłam to wolniej.
Przyglądałam się swoim dłoniom i pierwszy raz od dawna pomyślałam:
„One mają prawo być piękne. Niezależnie od tego, czy ktoś to rozumie”.
Dramat tego dnia nie polegał na tym, iż dwie nieznajome dziewczyny mnie wyśmiały.
Polegał na tym, iż przez kilka chwil uwierzyłam, iż mają rację. Że jestem „za stara” na ładne paznokcie, na kolory, na drobne przyjemności.
A przecież moje ręce nosiły, karmiły, opatrywały, przytulały przez całe życie.
Jeśli ktoś zasłużył na odrobinę koloru – to właśnie one.
To też może cię zainteresować:
Zobacz, o czym jeszcze pisaliśmy w ostatnich dniach:











