Uratując moje życie, zniszczyłam jego

twojacena.pl 4 godzin temu

Dzisiaj znów myślałem o Bronisławie, o wszystkich tych latach… Boże, jakże głupio wszystko się potoczyło.
Bronisławo! Broniu, co ty wyrabiasz?! Głos mój łamał się z bezsilności. Przecież wiesz, jakie uczucia do ciebie żywię! Dlaczego mi to robisz?!
Nie komplikuj, Wadim! Bronisława odwrróciła się do okna, nie chcąc patrzeć mi w oczy. Decyzja zapadła. Czesław to porządny człowiek, ma świetną posadę, będziemy żyć godnie.
A miłość? To, co było między nami? Czy to nic nie znaczy?
Zacisnęła pięści tak mocno, iż paznokcie wbiły się w dłonie. Oczywiście, iż znaczyło. Znaczyło więcej, niż była gotowa przyznać. Ale jej matka, po drugim zawale, leżała w szpitalu, a leczenie pochłaniało sumy, których my z Wadimem nigdy nie mielibyśmy i mieć nie będziemy.
Było pięknie, Wadim, ale życie to nie bajki powiedziała lodowato.
Podszedłem, wyciągnąłem rękę, ale się zatrzymałem, nie dotykając jej.
Broniu… Pamiętasz tamten dzień nad jeziorem? Gdy wpadłaś pod lód? Wyciągnąłem cię, przysięgaliśmy wtedy sobie…
Dosyć! Odwróciła się gwałtownie. Nie wspominaj! Co było, to minęło.
Patrzyłem na nią, jakbym widział ją pierwszy raz. Powoli skinąłem głową.
Rozumiem. Skoro tak… Cóż… Wziąłem kurtkę z komody. Życzę ci szczęścia, Bronisławo Lisówno.
Wyszedłem bez trzaskania drzwiami. Słyszałem, jak jej kroki milkną na klatce schodowej. Dopiero wtedy pozwoliła sobie zapłakać.
Czesław Stanisławowicz był rzeczywiście dobrym człowiekiem. Pięćdziesięcioletni wdowiec, dyrektor dużej firmy, oferował Bronisławie nie tylko małżeństwo, ale przede wszystkim bezpieczeństwo. Gdy jej matka trafiła do szpitala, to on pokrył wszystkie koszty leczenia, oczekując w zamian tylko zgody na ślub.
Jesteś młoda, piękna, mądra mówił, trzymając ją za rękę. Ja już niemłody, potrzebuję towarzyszki życia. Łączy nas rozsądek.
Bronisława kiwała głową, czując się jak towar na targu. Ale wyboru nie miała. Mama zdrowiała, lekarze obiecywali powrót do formy pod warunkiem kosztownej rehabilitacji i leków.
Ślub był cichy, w wąskim gronie. Czesław Stanisławowicz był uważnym mężem. Nie żądał miłości, zadowalając się szacunkiem i wdzięcznością. Bronisława szczerze starała się być dobrą żoną.
Nie widziałem Bronisławy trzy miesiące. Spotkaliśmy się przypadkiem w przychodni przy Jana Pawła.
Jak się masz? zapytałem uprzejmie, jak znajomego.
W porządku. A ty?
Też. Dużo pracuję.
Schudłem, opaliłem się, miałem nowy garnitur. Bronisława chciała spytać skąd pieniądze, ale się powstrzymała.
Mama jak? Zawsze lubiłem jej matkę, ona też mnie.
Dobrze. Wraca do zdrowia.
Pozdrów ją.
Pozdrowię.
Staliśmy na korytarzu przychodni i nagle Bronisława wyraźnie przypomniała sobie tamten zimowy dzień, gdy ją wyciągnąłem z wody. Miała siedemnaście, ja dziewiętnaście. Jeździliśmy na łyżwach po zamarzniętym jeziorze pod Warszawą. Lód wydawał się mocny, ale Bronisława odjechała za daleko.
Trzask był cichy, ale usłyszałem. Krzyknąłem, by nie ruszała się, samem podpełzł po lodzie na brzuchu. Gdy się załamała, zdążyłem złapać jej dłoń. Potem była walka z lodowatą wodą, moje desperackie próby wyciągnięcia jej, własna kurtka, w jaką ją owinąłem.
Wszystko będzie dobrze szeptałem, rozcierając jej zmarznięte ręce. Nie zostawię cię. Nigdy.
Złożyliśmy sobie wtedy przysiążdżę życia. Bronisława miała siedemnaście lat i wierzyła w wieczną miłość.
Muszę lecieć powiedziałem, przywołując ją do teraźniejszości.
Jasne.
Poszedłem, a Bronisława długo jeszcze stała na korytarzu, trzymając skierowanie.
Życie z Czesławem Stanisławowiczem płynęło równo. Wybudował dla jej matki dom na Kabatach, zapewnił opiekunkę, dla Bronisławy znalazł prestiżową posadę w swojej firmie. Prowadziła dokumentację, zarabiała dobrze, ale czuła się niepotrzebna.
Jesteś dziś jakaś markotna zauważył mąż przy kolacji.
Tylko zmęczona.
Może gdzieś wyjedziemy? Na działkę na weekend?
Czesław był czujny. Zauważał jej nastroje, starał się dogodzić, obdarowywał. Bronisława wiedziała, iż wiele kobiet uznałoby się za szczęśliwe na jej miejscu.
Dobrze, wyjedźmy.
Działka pod Mińskiem Mazowieckim była luksusowa, z basenem i ogrodem. Bronisława leżała w leżaku, patrząc w chmury. Mąż czytał gazetę.
Słuchaj, pamiętasz Wadima Żukowskiego? zapytał nagle.
Drgnęła.
Pamiętam. Czemu pyt
Czułem dziś ten stary ból, jak rdza wyżerająca serce, bo oto zobaczyłem ją na targu staroci w Krakowie – Małgorzatę, samotną jak ta porcelanowa lalka na wystawie, wpatrzoną w parę młodych ludzi trzymających się za ręce przy straganie z kwiatami, a w jej oczach, choć gwałtownie odwróciła wzrok, błysnęło to samo głębokie, znajome „żal”, iż życie potoczyło się jak nurt Wisły, uniemożliwiając powrót do miejsca, gdzie niegdyś czekała przystań. Dziś rozumiem już tylko to, iż niektóre błędy są jak rysy na lodzie – chciałoby się cofnąć czas, ale wiadomo przecież, iż lód raz pęknięty nigdy nie będzie znów gładki.

Idź do oryginalnego materiału