Jadwigo! Jadwigo, cóż ty wyprawiasz? głos Marcina drżał z rozpaczy. Przecież wiesz, co dla ciebie czuję! Dlaczego mi to robisz?
Nie komplikuj, Marcinie! Jadwiga odwróciła się do okna, by nie widzieć jego twarzy. Wszystko postanowione. Aleksander to porządny człowiek, ma świetną posadę, będziemy żyć dostatnio.
A miłość? To, co było między nami? Czy to nic nie znaczy?
Jadwiga zacisnęła pięści, aż paznokcie wbiły się w dłonie. Oczywiście, znaczyło. Więcej niż chciała przyznać. Ale matka leżała w szpitalu po drugim zawale, a leczenie kosztowało fortunę w złotych taką sumę ona i Marcin nigdy nie mieli i mieć nie będą.
Było pięknie, ale życie to nie bajka odpowiedziała chłodno.
Marcin podszedł, wyciągnął rękę, ale zatrzymał się, nie dotykając.
Jadziu… pamiętasz ten dzień nad jeziorem? Gdy wpadłaś pod lód? Wyciągnąłem cię, przysięgaliśmy sobie…
Dość! odcięła się gwałtownie. Nie przypominaj! Co było, minęło.
Marcin patrzył na nią jak na obcą. Wreszcie skinął powoli.
Rozumiem. A więc tak. Cóż… Wziął kurtkę z komody. Życzę ci szczęścia, Jadwigo Szymańska.
Wyszedł bez trzaskania drzwiami. Dopiero gdy jego kroki ucichły na klatce, Jadwiga pozwoliła sobie zapłakać.
Aleksander Kowalski rzeczywiście był dobrym człowiekiem. Pięćdziesięcioletni wdowiec, dyrektor dużej firmy, oferował nie tylko małżeństwo, ale stabilność. Gdy matka trafiła do szpitala, on pokrył koszty leczenia, żądając tylko zgody na ślub.
Jesteś młoda, piękna, inteligentna mówił, trzymając jej dłoń. Ja już niemłody, potrzebuję towarzyszki życia. Dobrze się uzupełniamy.
Jadwiga kiwała głową, czując się jak towar na targu. Ale wyboru nie było. Matka zdrowiała, lekarze obiecywali powrót do formy przy odpowiedniej opiece i drogich lekach.
Ślub był cichy, w wąskim gronie. Aleksander był troskliwym mężem. Nie żądał miłości, zadowalając się szacunkiem i wdzięcznością. Jadwiga starała się być dobrą żoną.
Marcina nie widziała trzy miesiące. Spotkali się przypadkiem w przychodni.
Jak się masz? spytał uprzejmie, jak znajomego.
W porządku. A ty?
Też. Dużo pracuję.
Schudł, opalił się, nosił nowy garnitur. Jadwiga chciała spytać o źródło pieniędzy, ale powstrzymała się.
Matka jak? Marcin zawsze ją lubił, ona jego również.
Lepiej. Wraca do sił.
Pozdrów ją.
Pozdrowię.
Stali w korytarzu przychodni, gdy Jadwiga nagle wyraźnie przypomniała sobie tamten zimowy dzień. Miała siedemnaście lat, on dziewiętnaście. Jeździli na łyżwach po zamarzniętym jeziorze za miastem. Lód zdawał się mocny, ale Jadwiga oddaliła się od brzegu.
Trzask był cichy, ale Marcin usłyszał. Krzyknął, by stała w miejscu, sam czołgał się po lodzie na brzuchu. Gdy wpadła do wody, zdążył złapać jej dłoń. Potem walka z lodowatą tonią, jego desperackie wysiłki, by ją wyciągnąć, własna kurtka, którą ją otulił.
Wszystko
Życie z Aleksandrem płynęło stabilnie, ale gdy po latach próbowała odbudować więź z Marcinem, jego nieufność okazała się niemożliwa do przełamania, więc Jadwiga, osamotniona i doświadczona, zrozumiała w końcu, iż najcenniejsze rzeczy wzajemne zaufanie i oddanie łatwiej nieodwracalnie złamać niż lód na jeziorze.