Halina! Halina, co ty wyprawiasz?! głos Karola łamał się z rozpaczą. Przecież wiesz, jak bardzo cię kocham! Czemu mi to robisz?!
Nie komplikuj, Karol! odwróciła się do okna, unikając jego wzroku. Decyzja zapadła. Stanisław to porządny człowiek, świetnie sytuowany. Będziemy żyć godnie.
A miłość? To, co było między nami? Czy to nic nie znaczy?
Ścisnęła pięści, aż paznokcie wbiły się w dłonie. Oczywiście znaczyło. Więcej, niż chciała przyznać. Ale mama po drugim zawale leżała w szpitalu. Leczenie kosztowało tyle, ile ona i Karol zarabiali w rok.
Było pięknie, ale życie to nie bajka wyrzuciła lodowato.
Karol podszedł, wyciągnął rękę, ale cofnął ją bez dotyku.
Halinko… Pamiętasz tamten dzień nad jeziorem? Kiedy wpadłaś pod lód? Wyciągnąłem cię, przysięgaliśmy sobie wtedy…
Dość! odwróciła się gwałtownie. Przestań przypominać! Co było, minęło.
Karol patrzył na nią jak na obcą. Powoli skinął głową.
Jasne. A więc tak. Siegnął po kurtkę z komody. Życzę szczęścia, Halino Michałówno.
Wyszedł bez trzaskania drzwiami. Halina słyszała, jak jego kroki cichły na schodach. Dopiero wtedy pozwoliła łzom płynąć.
Stanisław Iwanowicz naprawdę był porządnym człowiekiem. Pięćdziesięciolatek, wdowiec, dyrektor dużego zakładu, oferował nie tylko małżeństwo ale stabilność. Gdy mama zachorowała, on wziął na siebie wszystkie koszty leczenia, żądając w zamian jedynie zgody na ślub.
Jesteś młoda, piękna, inteligentna mówił, trzymając jej dłoń. Ja już nie młody, potrzebuję towarzyszki życia. Pasujemy do siebie.
Halina przytakiwała, czując się jak towar na targu. Ale wyboru nie miała. Mama powoli wracała do zdrowia, lekarze obiecywali pełny powrót do sprawności przy drogich lekach i opiece.
Ślub był cichy, w wąskim gronie. Stanisław był uprzedzającym mężem. Nie wymagał miłości, tylko szacunku i wdzięczności. Halina starała się być dobrą żoną.
Karola nie widziała trzy miesiące. Spotkali się przypadkiem w przychodni.
Jak się masz? zapytał uprzejmie, jak dawną znajomą.
W porządku. A ty?
Też. Dużo pracuję.
Schudł, opalił się, miał na sobie nowy garnitur. Halina chciała spytać skąd pieniądze, ale powstrzymała się.
Mama jak? Karol zawsze lubił jej mamę; odwzajemniała to.
Dobrze. Wraca do siebie.
Przekaż pozdrowienia.
Przekażę.
Stali w przychodnianym korytarzu. Naraz Halinie przypomniał się wyraźnie ten zimowy dzień, gdy Karol ją ocalił. Ona miała siedemnaście, on dziewiętnaście. Ślizgali się po zamarzniętym jeziorze pod miastem. Lód wydawał się mocny, ale Halina odjechała za daleko od brzegu.
Trzask był stłumiony, ale Karol usłyszał. Krzyknął, by stała nieruchomo, sam poczołgał się ku niej po lodzie na brzuchu. Gdy wpadła, zdążył chwycić jej rękę. Potem minuty walki z lodowatą wodą, jego desperackie wysiłki, by ją wyciągnąć, własna kurtka, którą ją otulił.
Wszystko będzie dobrze szeptał, rozcierając jej zmarznięte dłonie. Nie zostawię cię. Nigdy.
Wtedy przysięgli sobie miłość na całe życie. Miała siedemnaście lat i wierzyła w wieczną miłość.
Muszę już iść głos Karola przywołał ją do teraźniejszości.
Tak, oczywiście.
Odszedł. Halina stała jeszcze długo w korytarzu, kurczowo ściskając skierowanie do lekarza.
Życie ze Stanisławem układało się gładko. Wybudował mamie nowy dom na przedmieściu, zapewnił opiekunkę, zatrudnił Halinę na stanowisku w swojej firmie. Prowadziła dokumentację, dostawała dobrą pensję i czuła się jak zero.
Jesteś dziś jakaś smutna zauważył mąż przy kolacji.
Zmęczona tylko.
Może wyjedziemy gdzieś? Wybierzemy się na działkę na weekend?
Stanisław był uważny. Zauważał jej nastroje, starał się dogodzić, darował podarunki. Halina wiedziała, iż wiele kobiet uznałoby się za szczęśliwe na jej miejscu.
Dobrze, pojedźmy.
Działka Stanisława była luksusowa, z basenem i ogrodem. Halina leżała w leżaku, wpatrując się w chmury. Mąż czytał gazetę obok.
Słuchaj, pamiętasz Karola Nowaka? zapytał nagle.
Halina drgnęła.
Pamiętam. Dlaczego?
Tutaj w gazecie o nim piszą. Stał się dość znaną osobą. Założył własną firmę budowlaną, stawia osiedla domów. Podobno idzie mu świetnie.
Stanisław pokazał zdjęcie w gazecie. Karol stał przy budowie domu, uśmiechając się do kamery. Wyglądał pewnie i szczęśliwie.
Dobrze dla niego powiedziała Halina obojętnie.
Tak, zdolny chłopak. Szkoda, iż wtedy nie mógł cię zdobyć mąż uśmiechnął się lekko.
Halina uważnie na niego spojrzała. W jego słowach nie było z
Halina patrzyła przez okno na śnieg przykrywający Warszawę, zdając sobie sprawę iż największą krzywdę wyrządziła nie Karolowi a sobie, skazując własne serce na wieczną samotność i zatruwając każdą przyszłą miłość goryczą dożywotniego żalu.