Całe życie mnie upokarzali, a teraz żądają, żebym zajęła się chorą matką.
Ja, Katarzyna, byłam ostatnim i niechcianym dzieckiem w licznej rodzinie. Oprócz mnie rodzice mieli jeszcze czworo dzieci – dwóch braci i dwie siostry. Mama nie raz przypominała, iż mnie nie planowali. „Musiałam urodzić, było za późno na przerwanie ciąży” – mówiła, a te słowa paliły mnie jak rozgrzane żelazo. Od dzieciństwa czułam się obca, niepotrzebna, jak pomyłka, którą muszą tolerować. Ten ból towarzyszył mi przez całe życie, zatruwając każdy dzień.
Mieszkaliśmy w małym miasteczku pod Poznaniem. Rodzice chwalili się tylko starszymi synami, Jackiem i Tomaszem. Byli ich dumą: prymusi w szkole, czerwone dyplomy na studiach, prestiżowe stanowiska w warszawskich firmach. Obaj od dawna żonaci, ich dzieci uczą się w elitarnych szkołach w stolicy. Prawie ich nie znałam – gdy się urodziłam, oni już wyjeżdżali na studia. Siostry, Agnieszka i Beata, też były oczkami w głowie mamy. Wyszły dobrze za mąż, jedna choćby została znaną aktorką. Mają przestronne domy, drogie samochody, dzieci w prywatnych szkołach. Mama przechwalała się nimi przed wszystkimi, a mnie nazywała nieudacznikiem.
Siostry mnie nienawidziły. W dzieciństwie musiały się mną opiekować, ale nie traciły okazji, żeby mnie upokorzyć. „Zawsze będziesz gorsza od nas” – rzucały, śmiejąc się. Gdy przychodzili goście, mama wyciągała albumy ze zdjęciami starszych dzieci, opowiadała o ich sukcesach, a o mnie mówiła: „Kasia? Ona niczego nie osiągnęła, ledwo się uczy”. Starałam się, ale nikt nie zauważał moich wysiłków. Po szkole skończyłam się na krawcową, dostałam dyplom i zatrudniłam się w małym zakładzie krawieckim. Lubiłam szyć, znajdowałam w tym euforia i zarabiałam całkiem nieźle. Ale rodzice tylko prychali: „Krawcowa? To nie jest zawód”. Wyprowadziłam się, mieszkałam w akademiku, a potem wynajęłam mieszkanie, żeby nie słuchać ich docinków.
Po kilku latach poznałam Marcina. Stał się moim wybawieniem. Wzięliśmy ślub, urodziła się nam córeczka, Zosia. Po raz pierwszy byłam szczęśliwa. Ale los mnie znowu uderzył: Marcin i Zosia zginęli w wypadku samochodowym. Moje serce rozpadło się na kawałki. Zostałam sama, w pustce, bez śladu nadziei. Rodzina mnie nie wsparła. Ani telefonu, ani słowa współczucia – jakbym ja i mój ból w ogóle nie istnieli. Jedynym oparciem byli koledzy z pracy. Dziesięć lat żyłam, zagłębiona w szycie, starając się nie wspominać dnia, kiedy straciłam wszystko.
Niedawno pojawił się w moim życiu Wojtek. Okazuje mi zainteresowanie, ale jeszcze nie jestem gotowa na nowy związek – stare rany są zbyt głębokie. I właśnie gdy zaczęłam ostrożnie otwierać się na świat, rodzina nagle sobie o mnie przypomniała. Tata zmarł kilka lat temu, a mama teraz leży przykuta do łóżka. Potrzebuje opieki, ale starsze dzieci, takie zajęte i spełnione, nie chcą na to czasu marnować. Zadzwonili do mnie, jakbym była ich ostatnią deską ratunku. „I tak nie masz nic lepszego do roboty, zajmij się matką. Wreszcie będzie z ciebie jakiś pożytek” – oświadczyli bracia. Siostry zawtórowały: „Jesteś do tego zobowiązana, to twój obowiązek”.
Byłam w szoku. Ci ludzie przez całe życie mnie upokarzali, nazywali zerem, śmiali się z moich marzeń. Nie wsparli mnie w najciemniejszych chwilach, a teraz żądają, żebym rzuciła wszystko i zajęła się matką, która nigdy mnie nie kochała? Mamą, która otwarcie żałowała, iż mnie urodziła, która wszystkich chwaliła, tylko nie mnie? Odmówiłam. „Radźcie sobie sami” – odpowiedziałam, a w moim głosie zabrzmiała stal. Posypały się groźby: bracia krzyczeli, iż wydziedziczą, siostry obiecywały, iż zrobią ze mnie pośmiewisko. Ale już mi wszystko jedno. Ich słowa nie ranią – zbyt długo znosiłam ich obrazy.
Boli mnie serce, ale nie przez ich groźby, tylko przez to, iż nigdy nie byłam dla nich rodziną. Widzieli we mnie tylko kulę u nogi, a teraz – darmową opiekunkę. Nie wrócę do ich świata, w którym deptali mnie na każdym kroku. Niech mama dostanie opiekę od tych, z których była dumna – od swoich „wspaniałych” dzieci. A ja będę żyć dla siebie, dla swojej przyszłości. Wojtek proponuje, żeby zacząć od nowa, i może się zgodzę. Ale jedno wiem na pewno: nie pozwolę już rodzinie mnie łamać. Stracili mnie na zawsze, i to był ich wybór, nie mój.