„Upiekłam wam naleśniki – powiedziała teściowa… O siódmej rano, w niedzielę”

twojacena.pl 1 tydzień temu

— Upiekłam wam naleśniki — powiedziała teściowa… O siódmej rano, w niedzielę.

Kiedy wychodziłam za mąż za Adama, przyjaciółki szeptały mi z zazdrością: „Masz szczęście! Twoja teściowa to skarb”. I rzeczywiście, na początku Danuta Stanisławowa sprawiała wrażenie kobiety delikatnej, rozsądnej i, co najważniejsze, życzliwej. Nie narzucała rad, nie uczyła życia, a choćby na weselu wygłosiła toast, w którym podkreślała, iż „nie zamierza wtrącać się w budowanie szczęścia młodej pary”.

Minęło pięć lat. I już nie poznaję tej uroczej kobiety. Bo teraz co niedzielę staje pod naszymi drzwiami o siódmej rano, z tacą gorących naleśników, słoikiem konfitur i głosem, który zdaje się specjalnie nastawiony na maksymalną głośność: „Kochani, wstawajcie! Przyniosłam wam śniadanie!”.

A zaczęło się całkiem niewinnie. Po ślubie zamieszkaliśmy u mamy Adama w Łodzi, w jej dwupokojowym mieszkaniu. Starałam się być uprzejma, nie sprzeciwiać, pomagać w domu. Na początku wszystko szło gładko — bez kłótni, bez głośnych awantur. Teściowa nie czepiała się, tylko czasem wytykała, iż źle ścieram kurz albo pierzę ręczniki w niewłaściwej temperaturze. Ale to przecież drobiazgi, prawda?

Po dwóch latach w końcu uzbieraliśmy na wkład własny i kupiliśmy mieszkanie w nowym bloku na drugim końcu miasta. Odetchnęłam — mieliśmy wreszcie swoją przestrzeń. Teściowa odwiedzała nas tylko w weekendy, zawsze uprzedzając telefonem. Cieszyliśmy się choćby na jej wizyty — przywoziła ciasta, pomagała w drobiazgach, czasem pilnowała naszego kota, gdy wyjeżdżaliśmy.

Ale to nie trwało długo. Pewnego dnia Danuta Stanisławowa wspomniała, iż chce się przeprowadzić bliżej: „No, nagle wnuki się pojawią — trzeba pomagać!”. Zamieniliśmy z Adamem spojrzenia, ale milczeliśmy. Nalegała, żebyśmy pomogli jej sprzedać stare mieszkanie i kupić nowe — w sąsiednim bloku. Pomyślałam wtedy: no nic, zachowamy dystans.

Tylko iż dystans gwałtownie zniknął. Gdy tylko się wprowadziła, wszystko potoczyło się po równi pochyłej. Teściowa dostała od Adama zapasowy komplet kluczy — „na wszelki wypadek” — i zaczęła przychodzić bez zapowiedzi. Wracałam z pracy, a w kuchni już gotowała się zupa: „No, pomyślałam, iż was rozpieszczę!”. A do tego prasowała moje ubrania, prała moją bieliznę, przeglądała szafy — „chciałam tylko posprzątać”. Pewnego razu znalazłam ją w naszej sypialni, gdy zmieniała pościel. Bez pytania. Bez pukania.

Próbowałam wytłumaczyć Adamowi, iż to wtargnięcie. Że mi ciężko. Że czuję się jak sublokatorka. Ale tylko wzruszał ramionami: „No przecież chce dobrze. Widzisz, jak się stara”.

A ja chciałam krzyczeć: nie prosiłam o naleśniki, konfitury ani prasowanie koszul! Chcę w weekend wstawać, kiedy chcę. Chcę chodzić po mieszkaniu w piżamie, a nie narzucać szlafrok w pośpiechu, bo „mama przyszła”. Chcę żyć jak dorosła kobieta we własnym domu, a nie jak dziewczynka, którą wciąż trzeba pilnować.

Ale jeżeli powiem jej to wprost — będzie obrażona. Obrażona do łez. I powie, iż jestem niewdzięczna, iż oddała nam wszystko, a ja ją wyrzucam.

Jak wytłumaczyć, iż troska to nie kontrola? Że pomagać to nie znaczy narzucać się? Że miłość nie mierzy się ilością przyniesionych naleśników?

Nie wiem. Ale jestem zmęczonaNa progu pojawiła się znowu, trzymając talerz dymiących placków, a ja w tej sytuacji dostrzegłam nagle absurdalne piękno — jakby całe nasze życie było tylko groteskowym przedstawieniem, w którym wszyscy gramy role, choćby jeżeli nikt już nie pamięta, o co w tym adekwatnie chodzi.

Idź do oryginalnego materiału