Moje życie rodzinne legło w gruzach
Mam 60 lat, a mój mąż, 66. niedługo się rozwiedziemy. Po 35 latach małżeństwa, które uważałam za trwałe, moje życie wywróciło się do góry nogami. Ja, Danuta, i mój mąż, Stanisław, wydawali się odnaleźć harmonię w naszym życiu w małym miasteczku na Dolnym Śląsku. Ale wszystko zmieniło się w jednej chwili, i teraz stoję na progu samotności, ze złamanym sercem i poczuciem zdarady.
Spędziliśmy ze Stanisławem razem ponad trzy dekady. Wszystko zaczęło się w sylwestrowy wieczór. Jak zwykle, dzieci wyjechały świętować ze znajomymi, zostawiając nam swojego kota. Stanisław, tłumacząc się nudą i długimi świątecznym urlopem, postanowił pojechać do sąsiedniego miasta, aby odwiedzić groby rodziców i wstąpić do siostry. Nie protestowałam — takie wyjazdy były dla niego czymś normalnym. Wyjechał, a ja zostałam w domu, nie podejrzewając, iż to będzie początek końca.
Po tygodniu wrócił, ale coś się w nim zmieniło. Jego spojrzenie było obojętne, a rozmowy — chłodne. Po kolejnym tygodniu zaskoczył mnie wiadomością: chce rozwodu. „Nie mogę już tak żyć — powiedział. — Jest kobieta, która potrafi mnie uratować”. Oszłomiona, odpowiedziałam, iż to jego prawo, ale w głębi duszy wszystko we mnie się zawaliło. Później dowiedziałam się prawdy: kobieta, z którą spotykał się 40 lat temu, odnalazła go w internecie. Zaczęli pisać. Mieszkała w tym samym mieście, do którego jeździł, a jego „wizyta u siostry” okazała się jedynie pretekstem, by się z nią spotkać.
Spędził u niej trzy dni. Jak twierdził, od razu się dogadali. Ona — wdowa, pewna siebie, z trzypokojowym mieszkaniem, domkiem letniskowym i kilkoma samochodami. Stanisław opowiadał, iż narzekał przed nią na swoje życie: na to, jak czuł się niepotrzebny, jak pogarsza się jego zdrowie. Ona, nazywając siebie uzdrowicielką, obiecała go „uleczyć”. Co więcej, twierdziła, iż praktykuje medycynę wschodnią, potrafi leczyć raka we wczesnym stStanisław wierzył jej ślepo, a ja zostałam sama, patrząc, jak moje całe życie zamienia się w ruinę.