Ukryta kontrola pod maską troski: moja droga do rozwodu

newsempire24.com 6 dni temu

Dziennik, 12 marca 2023

Z początku naprawdę myślałam, iż to ze mną coś jest nie tak. Że jestem jakaś niezdarna, nienaturalna, nieporadna. A on… on tylko to zauważał, troszczył się, chciał, żebym stała się lepsza. Minęły dwa lata i nagle, jakby zasłona opadła mi z oczu – zrozumiałam, iż problem nie leży po mojej stronie. To mój własny mąż, mój małżonek, każdego dnia przeszukiwał mnie jak pod lupą, szukając rzeczy, do których mógłby się przyczepić. I robił to niby „dla mojego dobra”.

Twierdził, iż wszystkie te uwagi kieruje w trosce o moje szczęście. Mówił: „Jeśli nie ja, to ktoś inny kiedyś zwróci uwagę na twoje wady, ale wtedy będzie ci jeszcze bardziej przykro. A ja jestem bliską ci osobą, więc powinnaś traktować moje słowa jako pomoc”. Wygodna postawa, prawda?

Pierwszą jego „poradą” był mój chód – rzekomo niezgrabny, a postawa pozostawiała wiele do życzenia. Powiedział to niby żartem, z uśmiechem. Ale ja, wrażliwa jak tylko można, potraktowałam to jak wyrok. Zapisalam się na pływanie, potem na kurs tańca towarzyskiego. Wszystko po to, by stać się bardziej zgrabna. Wydawało mi się to ważne.

Minęły miesiące, zaczęłam widzieć zmiany, choćby koledzy z pracy zauważyli, iż jakby rozkwitłam. A on? Obojętnie skinął głową. „No, brawo. Kontynuuj” – rzucił sucho. Ani słowa uznania, żadnej czułości, jakby to było coś oczywistego.

Potem znalazł nowy „problem” – mój głos. „Za wysoki”, „drażni”, „jak u nauczycielki z podstawówki”. Znów niby żartem, z tym swoim półuśmieszkiem. A mnie bolało. Unikałam telefonów, mówiłam ciszej do znajomych. W końcu zapisałam się na lekcje śpiewu, żeby „naprawić” głos. Nauczycielka tylko wzruszyła ramionami: „Dziewczyno, masz zupełnie normalny głos. Kto ci takie głupstwa wmówił?” Ale ja już byłam przekonana, iż to we mnie tkwi problem. Każde jego słowo brałam za prawdę objawioną.

Potem poszło już lawinowo: moje policzki „za pulchne”, makijaż „tanio wygląda”, choć ledwie się maluję. Narzekał na wszystko – na to, jak gotuję, jak składam pranie, jak się śmieję… Wszystko w tej kobiecie, którą rzekomo „kojarzył”, budziło w nim krytykę. Gdy spróbowałam z nim porozmawiać, spytałam wprost, po co to robi – czy przypadkiem nie chce odejść, oburzył się: „Jak możesz! Przecież ja tylko chcę dla ciebie dobrze!”

Ale wiecie co? choćby moi wrogowie nie mówili o mnie tyle złego, co człowiek, który nazywał się moim mężem. A gdy pewnego razu odparłam, iż sam przytył i może powinien przejrzeć się w lustrze – zaniemówił, zesztywniał, po czym syknął: „Tego się po tobie nie spodziewałem”.

I wtedy zrozumiałam: on chce tylko jednego – ofiary, pokornej i wiecznie wdzięcznej, iż w ogóle ktoś zechciał pokochać taką „niedoskonałą”. A ja nie jestem ofiarą. Nie chcę się już poprawiać, przepraszać, dostosowywać do jego wzorca. Chcę żyć. Oddychać.

Złożyłam pozew o rozwód. Mąż do dziś chodzi naburmuszony, nie odzywa się. Ale to już nie ma znaczenia. Najważniejsze, iż znowu czuję, iż mogę być sobą. I to mi wystarczy.

Idź do oryginalnego materiału