Gotowałam obiad dla całej rodziny, a przyjaciele córki wszystko zjedli!
Moja córka Kasia to dusza towarzystwa. Jej otwartość i życzliwość przyciągają kolegów jak magnes. W naszym domu w Poznaniu zawsze jest pełno jej znajomych – dzieci w różnym wieku, nie tylko z klasy. Cieszę się, iż jest tak towarzyska, ale ostatnio sytuacja wymknęła się spod kontroli i jestem na skraju rozpaczy.
Wszystko zaczęło się, gdy Kasia zaczęła zapraszać znajomych do domu. Na dworze zima, mróz, więc nie miałam nic przeciwko, żeby dzieci bawiły się w cieple. Wcześniej częstowała ich herbatą z ciasteczkami, puszczała muzykę, wymyślała gry. Byłam choćby wzruszona, jaka jest gościnna. Ale teraz przyprowadza nieznajomych dzieciaków, których widzę pierwszy raz w życiu. A ich zachowanie wprawia mnie w osłupienie.
Ostatnio wróciłam z pracy i zastałam w kuchni dwóch obcych nastolatków. Jedli bigos prosto z garnka, który przygotowałam na dwa dni dla całej rodziny. Nie zostało ani łyżki! Brudne talerze wrzucili do zlewu i wyszli bez słowa. Byłam wściekła. Na kolację nie mieliśmy co jeść, a ja byłam zbyt zmęczona, aby gotować od nowa.
Próbowałam wytłumaczyć Kasi, iż nie można przyprowadzać obcych i częstować ich naszym jedzeniem. Ciastka, cukierki – proszę bardzo, ale jedzenie z lodówki jest dla rodziny. Kasia wybuchnęła, oskarżyła mnie o skąpstwo i uciekła do swojego pokoju, zatrzaskując drzwi tak głośno, iż szyby zadrżały. Zamknęła się i nie chciała ze mną rozmawiać. Czułam się winna, ale co miałam robić?
Ugotowałam ziemniaki, usmażyłam kotlety i zawołałam wszystkich na kolację. Kasia demonstracyjnie odmówiła jedzenia, jakbym była jej wrogiem. Rano, wychodząc do pracy, ostrzegłam: „Jedzenie jest na dwa dni, wracam późno, nie będę gotować.” Ale gdy wróciłam po jedenastej wieczorem, mój mąż, Marek, smażył ziemniaki w pustej kuchni. Znów koleżanki Kasi opróżniły lodówkę. Córka znów zamknęła się w pokoju, nie chcąc nic wyjaśniać.
Jestem zrozpaczona. Jak do niej dotrzeć? Nie słucha, rzuca absurdalne oskarżenia: „Jesteś skąpa, nie lubisz moich przyjaciół!” Może to wiek buntu? A może my z mężem coś przeoczyliśmy w wychowaniu? Nie wiem, jak się zachować. Serce mi pęka – chcę, żeby córka była szczęśliwa, ale nie mogę godzić się na taki chaos.
Nie jestem sknerą, ale nasz budżet ledwo zipie. Z mężem pracujemy do upadłego, żeby utrzymać rodzinę. Staram się gotować coś smacznego dla swoich, a w końcu karmię obce dzieci. Moja mama mówi: „Czas wziąć się za pas!” Ale jestem przeciw przemocy. Chcę rozwiązać to polubownie, ale jak? Kasia nie idzie na kompromis, a ja czuję, iż tracę kontakt z własną córką.
Co mogłabyś poradzić? Jak wytłumaczyć Kasi, iż jej postępowanie szkodzi naszej rodzinie, nie raniąc jej? Jak ustalić granice, żeby przyjaciele nie zamienili naszego domu w jadłodajnię? Spotkałaś się z czymś podobnym? Podziel się radą – jestem na granicy wytrzymałości…